niedziela, 25 stycznia 2015

Studnia i wahadło (1961) reż. Roger Corman

Niespełna rok po "Zagładzie domu Usherów", Roger Corman poszedł za ciosem i zaadaptował inne dzieło E. A. Poe. Padło na "Studnię i wahadło", które był opisem tylko jednej sceny. Nie dawało ono materiału na jakąkolwiek większą fabułę, wobec czego Corman postanowił, dosłownie, być jak Edgar i zbudował własną historię, utrzymując ją jednak w duchu innych opowiadań poety.

I udało mu się. Nie tylko odwzorował klimat dzieł Poego, wraz z wszystkich charakterystycznymi dla nich cechami, ale i przy okazji stworzył solidną, gotycką opowieść o obłędzie.

Vincent Price gra tutaj Nicholasa Medinę, syna szalonego inkwizytora, który w podziemiach zamku miał własną salę tortur. Sir Nicholas nie może pogodzić się ze śmiercią swojej żony i narasta w nim strach, że pochował ja żywcem. Do zamku przybywa brat zmarłej - Francis Barnard, z zamiarem wyjaśnienia okoliczności śmierci siostry. Tymczasem w zamku zaczynają dziać się dziwne rzeczy, przez co Nicholas utwierdza się w przekonaniu, że duch zmarłej żony szuka na nim zemsty. To z kolei doprowadza go do obłędu.

Bez Price'a zamczysko świeciłoby pustkami. Po raz kolejny rozłożył na łopatki. Snuje się w strachu po korytarzach, powoli odchodzi od zmysłów, by w końcu stać się swoim ojcem... dosłownie. Sama słodycz.

Na resztę obsady składają się, między innymi John Kerr, w roli zimnego, dociekliwego Francisa Barnarda i obyta w kinie grozy Barbara Steele (nic dziwnego, że sir Nicholas tak to przeżywał). 

Scenariusz powoli buduje tajemnicę, choć widoczne są pewne podobieństwa do "Domu Usherów". Nie jest to żaden plagiat, ot kilka podobnych do siebie motywów. Właściwie to Nicholas przypomina Rodericka Ushera bardziej, niż jego filmowy odpowiednik z poprzedniej adaptacji.
Odkryta intryga jest jednak w rezultacie lekko przekombinowana.

Scenografia jest, oczywiście piękna. Corman po raz kolejny pokazał, że jak się chce to za dolara się postawi całe zamczysko. To jest szare, pokryte pajęczynami i pełne ukrytych przejść. Sama sala tortur Sebastiana Mediny robi wrażenie. Jednakże, to co najlepsze Corman zostawia nam na koniec, czyli tytułową studnię. Finał zgrabnie łączy w sobie kicz, mrok i oniryczną atmosferę.

Myślę, że jakiekolwiek dłuższe podsumowanie będzie tu zbyteczne. Film Cormana to czysta, gotycka słodycz, ze wszystkim co u Edgara jest tak cudowne.


2 komentarze: