piątek, 23 stycznia 2015

Morderstwa przy Rue Morgue (1932) reż. Robert Florey

Tym razem Universal wziął na warsztat powieść mistrza E.A. Poe, i jak to z jego adaptacjami bywa - jest na bardzo luźno opata na pierwowzorze. Jak bardzo, nie mam pojęcia, gdyż książkowego oryginału nie czytałem. Opieram się na relacjach osób, które to zrobiły. Ponoć jedyne co się ostało to część zarysu fabuły, a reszta to już wymysł twórców.
Nie będę jednak się rozwodzić nad tym jak dobra jest to adaptacja, bo nie jestem kompetentny do tego. Jako film sam w sobie jest to solidne kino grozy.

Na początek rzućmy okiem na Paryż, który jest brudny, duszny i kompletnie nieprzyjazny. Wręcz idealne miejsce dla grasującego maniaka. Film również tworzy dzięki temu surowy, mroczny klimat, a czarno-biała taśma jeszcze bardziej to potęguje.

Bela Lugosi występuje w tym filmie i znów na przemian jest ekscentrycznym, szarmanckim  gentelmanem by zaraz potem zbliżyć wykrzywioną w obłędzie twarz do obiektywu kamery. Bela dostaje w tym filmie naprawdę rewelacyjne zbliżenia. Możemy podziwiać jego straszne miny, raz po raz zakrywane przez cienie. Skłamałbym jednak mówiąc, że jest to coś nowego. To w zasadzie ta sama rola którą odegrał w kilku innych filmach.
Z reszty aktorów nikt specjalnie się nie wybija. Leon Ames w roli Pierre'a Dupin był kompletnie nijaki.

Pomimo klimatu, sama historia jest średnio angażująca. Książka jest jednym z pierwszych kryminałów z tego co się orientuję, jednak postanowiono przerobić ją na horror. Tak, to jest dziwny pomysł i pozbawia historię wszelkiej tajemniczości.  Z góry wiemy o co chodzi, ale obserwujemy naszego głównego bohatera starającego się odkryć to co my już od początku wiemy.

Najbardziej zirytowało mnie jednak ostatnie 20 minut filmu, a właściwie jedna konkretna scena, która jest jednym wielkim bałaganem.  Otóż dochodzi do morderstwa, zbierają się ludzie i wraz z prefektem starają się wyjaśnić wszystko. Mamy czterech gości, którzy zaczynają się sprzeczać w ten typowo komediowy sposób... co trwa... długo. Nasz główny bohater dzieli się ze wszystkimi swoimi odkryciami i wyjaśnia wszystko jednym zdaniem, na co prefekt rzuca zdaniem: "Coś za dużo wiesz, chyba jesteś winny. Aresztować go!".  To prowadzi do nieporozumienia i jeszcze bardziej wydłuża tą scenę.  Film rzuca w nas tą szopką, chyba tylko dlatego, bo scenarzysta przypomniał sobie, że musi wepchnąć gdzieś wątek kryminalny.

Nie wiem do końca co myśleć o tym filmie. Ma swoje dobre strony i jako średnie kino z dreszczykiem daje radę. Jeśli wymagacie czegoś naprawdę dobrego to obejrzyjcie inne "adaptacje" Poego od Universala. A jeśli szukacie czegoś co wiernie przedstawia książkę to trafiliście pod zły adres.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz