piątek, 23 stycznia 2015

Mumia (1932) reż Karl Freund


Kiedy miałem na myśli, że "Frankenstein" otworzył Karloffowi wrota do sławy, naprawdę miałem to na myśli. W zasadzie chyba tylko on z tych wszystkich ikon horroru doczekał się spokojnej starości.

Oprócz wspomnianego Monstra wykreował on inną ikoniczną, lecz dzisiaj mniej znaną postać. Mowa tu o powstałem z martwych mumii. I nie, nie mam tu na myśli zabandażowanego zombie mordującego wszystko, co napotka na swojej drodze. To przyszło o wiele później.  W zasadzie to nasz zmartwychwstały kapłan (bo tym właśnie jest) przez większość filmu wygląda zupełnie zdrowo i normalnie.

Klimat również dopisuje. Egipt wygląda pięknie i na pewno wyróżnia "Mumię" na tle innych, bardziej gotyckich filmów grozy.
Niewiele osób o tym wie, ale Karl Freund, odpowiedzialny za reżyserię tego filmu, był współreżyserem "Draculi", często pomijanym. Jak wielki był jego wpływ na tamten film, nie wiem. Czemu o tym wspominam? Ponieważ "Mumia" w zasadzie perfidnie zrzyna z naszego krwiopijcy. Podobieństw jest całe mnóstwo.

Karloff, podobnie jak Lugosi, gra tajemniczego ekscentryka mówiącego ze specyficznym akcentem. Nasz powstały z grobu kapłan zamierza uwieść pewną dziewczynę i uczynić ją podobną sobie. Sposób, w jaki to robi, również przypomina Draculę. Różnica jest tylko taka, że tutaj mamy jakiś wątek romansowy. Przeciwko niemu staje nie kto inny jak Edward Van Sloan, który częściowo powtarza swoją role z filmu Browninga. Znów gra profesora, który zna się na folklorze i on jedyny posiada wiedzę, jak naszego zakochanego zombiaka powstrzymać. Jak na wampira działały krzyże i czosnek, tak tutaj mamy prastare zaklęcia i podobizny bogów. Oczywiście pomagają mu ojciec wspomnianej dziewczyny i zakochany w niej, sceptyczny młodzieniec. Skąd my to znamy?
Na dokładkę mamy jeszcze szalony śmiech Bramwella Fletchera.

Podobieństw jest mnóstwo, celowych czy nie i można je rozpatrywać jako wadę. Bo... to "Dracula", tylko, że zamiast Transylwanii, mrocznych zamczysk, pajęczyn i kurzu mamy Egipt, piramidy i piasek.
Film jednak ogląda się zaskakująco dobrze. Jest to klasyk na mniejszym poziomie, ale wciąż przyjemny i ze świetną rolą Karloffa i Van Sloana, z całkiem solidnym wątkiem miłosnym, orientalnym klimatem i kilkoma pięknymi ujęciami i planami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz