czwartek, 22 stycznia 2015

Łowca Androidów (1982) reż Ridley Scott


W swojej pierwszej recenzji postanowiłem przedstawić wam nieco zapomniane, coraz częściej niedoceniane dzieło Ridleya Scotta. Wielce niesłusznie, trzeba dodać, gdyż w mojej ocenie "Łowca Androidów" to jeden z najpiękniejszych filmów science-fiction i przy okazji jeden z moich ulubionych filmów w ogóle. Jeśli robiłbym jakieś zestawienie dziesięciu najlepszych filmów, jakie widziałem, czy najbardziej ulubionych filmów, to film Scotta bezapelacyjnie lądowałby zawsze na pierwszym miejscu.

Oparty na powieści Philipa K. Dicka "Czy androidy śnią o elektrycznych owcach?", opowiada o dystopijnej przyszłości 2035 roku, w której Korporacja Tyrella zajmuje się tworzeniem Replikantów - maszyn we wszystkim przypominających ludzi, które maja być wykorzystywane do prac na koloniach międzyplanetarnych. Po krwawym buncie wszystkim Replikantom, pod karą zniszczenia, zakazano wstępu na Ziemię. 

I tak oto, poznajemy naszego głównego bohatera - Ricka Dekarda, należącego do oddziału łowców androidów i, który ma teraz zadanie zlikwidować grupę Replikantów. W tym miejscu chciałbym się zatrzymać i zwrócić uwagę na stylistykę, jaką operuje reżyser. "Łowca Androidów" czerpie garściami z filmów noir. Sam Dekard to podręcznikowy protagonista z czarnego kina - zimny, cyniczny, który swoją pracę traktuje w całości jak rutynę i nie przywiązuje do niej żadnych emocji.

Kolejnym elementem jest nasza metropolia przyszłości. Zadymione, rozświetlone neonami, brudne ulice, ciągłe ulewy i wieczna noc. Z jednej strony widzimy to, z drugiej zaś olbrzymie kominy i wyziewający z nich ogień, a trzeciej piękny budynek korporacji Tyrella. 
Przechodnie na ulicach zdają się być identyczni. Czasem wyglądają dosłownie jak ciemna, snująca się bez celu masa. Bez osobowości, bez niczego, zupełnie jakby nie istniała.
"Łowca Androidów" czerpie ze stylistyki noir o wiele więcej i wyolbrzymia ją. Reżyser wykorzystuje kontrastowe oświetlenie modelowane przez różnego rodzaju kraty i żaluzje, mocno zarysowane cienie i ich kontury, które same stanowią scenografię - coś co w czarnym kinie było wręcz fetyszem. Dodatkowo nadaje faktury powietrzu. W niemal każdej zamkniętej przestrzeni można zobaczyć dym i unoszący się kurz.

Całej mrocznej atmosfery dopełnia niesamowita ścieżka dźwiękowa Vangelisa, która sama w sobie jest oddzielnym arcydziełem i sama jest postacią w filmie. Żadne słowa nie opiszą jak mroczna, depresyjna i relaksująca ona jest.

Z naszym głównym bohaterem kontrastuje przywódca Replikantów - Roy Batty grany przez bezbłędnego Rutgera Hauera. Poznajemy go jako typowego złoczyńcę, jednak im dłużej film trwa, tym bardziej byłem gotów kibicować właśnie jemu. To prawdziwy bohater romantyczny, jednostka, która rzuca się przeciwko systemowi tylko po to, by ratować swoje życie. Często okazuje on duszę poety, ukazuje on wszystko co ludzkie - emocjonalność, pragnienie wolności i wolę życia. Buntuje się on przeciwko przemijaniu, desperacko próbuje mu zapobiec. I owszem, podczas swojej wędrówki musiał zastraszać, oszukiwać, manipulować ludźmi, a nawet i zabijać... ale czy w walce o własne życie cel nie uświęca środków? Zebrawszy to wszystko razem mógłbym go określić mianem antybohatera romantycznego.

Ridley Scott w swoim filmie pokazuje nam przykrą wizję przyszłości, w której rzeczy, które tworzymy, nie tylko mają więcej człowieczeństwa niż my, ale i cenią je o wiele bardziej. Zostawia nam pytanie, jedno z wielu - co czyni nas ludźmi? Czy ten sztuczny byt, który zyskał ludzkie cechy można nazwać człowiekiem? A może nie?

Przyjrzyjmy się jeszcze raz ludziom w tym filmie. Mamy oziębłego Dekarda, mamy przechodniów bez osobowości i Tyrella. Na pierwszy rzut oka to mądry i sympatyczny człowiek. Jednak w jego przypadku trudno się nie pokusić o odniesienie do doktora Frankensteina. Co więcej, przeprowadza on pewien eksperyment. Tworzy on Replikantkę -Rachel - daje jej wspomnienia swojej siostrzenicy, a następnie zatrudnia w swojej firmie.
Gdy ta dowiaduje się, że całe jej życie było jednym wielkim kłamstwem, oczywiście, postanawia uciec. Od tego momentu Dekard ma za zadanie zlikwidować także i ją.

Sposób traktowania Replikantów w filmie jest, rzecz jasna, odniesieniem do nietolerancji, wszelkich uprzedzeń rasowych, i tak dalej. Do rzeczy, które są w dzisiejszym świecie coraz większym problemem.
Jest jednakże postać, która się z tych ram wyłamuje i przygarnia Roya do siebie. Konstruktor Sebastian cierpi na schorzenie, które powoduje, że sam starzeje się w przyśpieszonym tempie. Mieszka on w towarzystwie stworzonych przez siebie surrealistycznie wyglądających zabawek. 

Zbliżając się do końca, chciałbym omówić jeszcze jedną, dość zagadkową scenę, w której Dekard śni na jawie. Widzi on jednorożca biegnącego przez las. Ma to pewne odzwierciedlenie w zakończeniu, które ma nam coś zasugerować, z drugiej zaś strony jest to jedyny moment, w którym mamy okazję zobaczyć jakąkolwiek naturę w tym świecie. Fakt, pojawiają się gdzieś w tle zwierzęta, ale są one sztucznie stworzone, tak samo jak Replikanci. A zatem, czy natura jeszcze gdzieś w tym świecie istnieje? Czy może pozostała już właśnie tylko wspomnieniem, snem, marzeniem?

Na koniec zostawiam aktorów i tu powiem krótko - wszyscy spisali się na medal. I tak na największą uwagę zasługuje Rutger Hauer, który przyćmił absolutnie wszystkich z tej, jakże świetnej obsady, a to głównie za sprawa jego zaimprowizowanego, sławnego "Tears in rain".
Żeby stworzyć niesamowity film, nie trzeba wcale odkrywać kinematografii na nowo. Czasem wystarczy po prostu cofnąć się do klasyki i pójść o krok dalej. "Łowca Androidów" tak właśnie robi. Perfekcyjnie łączy ze sobą cyberpunk i stylistykę noir. Minimalizuje on akcję, stając się powolną, pochłaniającą widza wędrówką po ponurym świecie przyszłości.
To wszystko służy reżyserowi do pokazania nam problemów cywilizacyjnych. Jest tutaj wszystko. Zniszczenie środowiska, ksenofobia, upadek człowieczeństwa i podstawowych wartości. Najbardziej przeraża jednak fakt, że taka przyszłość, lub gorsza, jest całkiem prawdopodobna.
Poruszone także są tematy kruchości życia i przemijania. Kim jestem? Dokąd podążam? Jak dużo czasu mam? Film zadaje te proste pytania egzystencjonalne w sposób jaki chyba żadne inne dzieło nie robiło.

Zaskakuje mnie jednak, jak bardzo ten film miał pod górkę. W dniu premiery został zmiażdżony przez krytyków. Dopiero po latach doczekał się rzeszy oddanych fanów, a Ridley Scott przygotowuje sequel... nie wiem po co, ale jednak. Ale nawet teraz "Łowca Androidów" spotyka się z ignorancją i jest zwyczajnie niedoceniany. Smutna historia smutnego filmu pokazującego smutną prawdę o nas samych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz