wtorek, 2 czerwca 2015

Svengali (1931) reż. Archie Mayo

Był to dla mnie dzień jak co dzień, kiedy okazało się ,ze mojej nauczycielki nie ma i będziemy musieli siedzieć 3 godziny nic nie robią. Szczęśliwie, byliśmy w sali informatycznej, mieliśmy internet, więc odszukałem interesujący mnie od dłuższego czasu film i zacząłem oglądać.

Svengali to muzyk polskiego pochodzenia. Jest on także hipnotyzerem. Pewnego dnia spotyka piękną dziewczynę, Trilby. Zakochuje się w niej, lecz ona kocha pewnego malarza. Biednemu muzykowi nie pozostaje inaczej zdobyć dziewczyny, jak poprzez siłę woli. Ucieka z nią i uczy ją śpiewu, zyskując dzięki niej sławę.

"Svengali" to kolejna mocno zapomniana perełka wczesnego kina udźwiękowionego. To historia mroczna, depresyjna, nosząca w sobie ślady niemieckiego ekspresjonizmu. Wygląd głównego bohatera, scenografia, jak na przykład widok na miasto, które jest kompletnie odrealnione, przywodzi mi ono na myśl "Morderstwa przy Rue Morgue". Zdjęcia czasami przypominały mi swoim wyglądem "Gabinet doktora Caligari", zaś praca kamery potrafiła czasami przyprawić o opad szczęki. Baa, film dostał nominację do Oscara za obie te rzeczy.
Za scenariusz odpowiadał J. Grubb Alexander, odpowiedzialny za "Człowieka Śmiechu" i to widać, bo oba filmy mają podobny pesymistyczny i gorzki wydźwięk.

W końcu mogłem zobaczyć Johna Barrymoore'a w porządnej roli. Mam tu na myśli naprawdę porządną rolę. Svengali nie jest wcale jednowymiarowym złym człowiekiem. To bardzo "żywa" postać - ma gadane, żartuje, śpiewa po niemiecku, włosku, francusku... Ma on swój temperament, są chwile gdy faktycznie jest okrutny, ale nie jest to postać którą będziecie nienawidzić. Sam przechodzi przez różne dylematy związane z tym co zrobił.

Postać Trilny też nie jest jakąś nudną dziewczyną, która ma po prostu ładnie wyglądać. Właściwie to Marian Marsh, przynajmniej przez pierwszy akt, gra naprawdę dobrze. Później, gdy jej postać jest już we władzy Svengaliego, nie ma zbyt dużo do zagrania, ale miejscami wciąż doskonale sobie radziła. O tym, że jest nieziemsko piękną aktorką, już nie wspomnę.

Reszta aktorów niespecjalnie zapadła mi w pamięć. Aktorstwo niektórych postaci wydawało się strasznie archaiczne.

Dziś zapomniany kompletnie "Svengali" to ponury obraz wczesnego kina udźwiękowionego, który pewnie gdzieś zginęła w tłoku za "Draculą" i "Frankensteinem", a szkoda bo potrafi chwycić za serce swoją ciężką atmosferą. Jeśli znajdziecie to nie będzie to zmarnowany czas.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz