Długo się przełamywałem, dużo złego słyszałem i ostatecznie efekt był tak zły jak to przewidziałem. "Mad Max Beyond Thunderdome" pokazuje, że PG-13 potrafi być pomiotem Szatana.
Trzecia odsłona o Wojowniku Szos opowiada o tym jak Max trafia do miasta Bartertown, gdzie zostaje wciągnięty w walkę pomiędzy Cioteczką Entity a Master Blasterem. Dwójka walczy o absolutną władzę nad miasteczkiem. Gdy Maxowi udaje się rozstrzygnąć spór, sprawa się nieco komplikuje i nasz bohater ląduje na pustkowiu, gdzie ratuje go plemię dzieci.
Boże, ten film sprawił mi tak wielki ból, a wszystko przez to, że Miller za sprawą kategorii wiekowej wyrzuca surowy, mroczny klimat i przemoc do kosza, dając nam film żenująco infantylny i nijak nie pasujący swoim stylem do poprzedników. Wstawki komediowe, za wyjątkiem tych należących do Gibsona, irytują i czynią film jeszcze bardziej dziecinnym.
Niepomaga też fakt, że wiele elementów fabuły jest absurdalnie głupia.
Bartertown pozyskuje energie z metanu, który jest brany z... świńskich odchodów.
Plemię dzieci było ewidentnie inspirowane Ewokami z "Powrotu Jedi", z tą różnicą, że te tutaj są kompletnie niepotrzebne. Tak - wątek który zajmuje jakąś połowę filmu jest kompletnie zbędny.
W ogóle to, co to kurde za imiona? Cioteczka Entity i Master Blaster (u mnie lektor czytał to jako Pan Buch - jeszcze lepiej).
*SPOILER*
Pozostają też luki fabularne typu, jak te dzieciaki opowiadają sobie legendy z pokolenia na pokolenie? Jeśli tak jest to część z nich musiała dorosnąć. Co się z nimi stało?
Czemu Entity po prostu nie zastrzeli Blastera ze swojej kuszy,skoro ten chodzi z gołą klatą, tylko wysyła Maxa na pojedynek z nim? Zresztą, ona właśnie w taki sposób rozprawia się z Blasterem, gdy Max odmawia zabicia go. Więc...CZEMU!?
*KONIEC SPOILERU*
No ale już chrzanić to, poprzednie "Mad Maxy" miały solidną dawkę akcji, w przypadku tego filmu musi być tak samo, prawda?
Nie. - Film trwa 104 minuty, z czego mamy tylko dwie sceny akcji. Pierwsza to walka z Blasterem, która trzymała w napięciu i wyszła całości na plus. Drugą jest pościg pod koniec. Nie tylko jest to JEDYNY na cały film, ale i nie jest on wcale porywający. Zero napięcia.
Za to mamy całą masę nudy.
Widać tu realizacyjny rozmach. Bartertown wygląda całkiem ok, ale wszystko to wygląda jak popłuczyny po "Wojowniku Szos". Wszystko to jest wielkie i widać, że mieli budżet, ale i tak wypada to bezpłciowo.
Gibson, jako Max wciąż trzyma fason, a towarzyszy mu Tina Turner, która też wypada niczego sobie. Nagrała dwie piosenki pod ten film i jest to też jedna z niewielu rzeczy, które mi się tu podobały.
"Beyond Thunderdome" zmusił mnie do przybicia facepalma kilka razy podczas trwania seansu. Z ciężkiego filmu postapokaliptycznego zrobiono film familijny niskich lotów. Pierwszy "Mad Max" ustanowił klimat serii, "Wojownik Szos" zrobił wszystko jeszcze lepszy, a teraz przyszła pora, żeby to wszystko utopić w świńskim gównie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz