poniedziałek, 4 maja 2015

Syn Draculi (1943) reż. Robert Siodmak

No, wreszcie możemy przejść do czegoś konkretnego. Podczas gdy seria o Frankensteinie miała już 4 części, a Dracula miał tylko jeden, jakby nie patrzeć, słaby sequel, więc Universal postanowiło dać zielone światło innej B-klasowej produkcji.
"Syn Draculi" to potwornie niedoceniany film, a szkoda bo swoim klimatem i fabuła dorównuje filmowi Browninga, a nawet go przebija. Z tych wszystkich sequeli to obok "Ducha Frankensteina" mój ulubiony.

Lon Chaney Jr. gra tutaj potomka hrabiego Draculi, księcia Alucarda, który uwodzi pewną bogatą dziewczynę i robi wszystko by ta odziedziczyła starą posiadłość.  Od strony scenariusza wszystko gra idealnie. Intryga, może i prosta, ale jest przedstawiona naprawdę ciekawie. Widzimy rodzinę, która musi zmagać się ze zwariowanymi pomysłami bliskiej jej osoby. Sam Alucard jest świetną postacią. Zaborczy, cichy, precyzyjny i tajemniczy. Bliżej mu do Draculi Christophera Lee. Do tego ma on cały wachlarz różnych umiejętności. Zmienia się w nietoperza, we mgłę, sam składa wizytę tym, którzy chcą go zniszczyć. Ma wszystko, czego można wymagać od dobrego czarnego charakteru. Lon Jr. i jego hipnotyczny głos to czysta poezja.

Irytowała mnie tylko Louise Allbritton. Cały czas grała w ten sam, patetyczny,  teatralny, sztuczny sposób, co niej est dobre, bo  jej postać akurat była bardzo interesująca. Chyba pierwsza kobieta w historii, która oszukała wampira.

Klimat uległ dużej zmianie. Z gotyckich zamczysk przenieśliśmy się na pełną bagien wieś, mamy indiańską czarownicę w lesie, czarnoskórych służących i tak dalej. Przyznam, że jest to ostatnia rzecz o jakiej pomyślałbym w filmie o wampirach, ale sprawdza się. Do daje to filmowi wyjątkowego smaku.

Jak to powiedział Joe Dante w TFH - "It's a B, that looks, like an A" (To B, które wygląda jak A). 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz