Trochę przykro, ale czas pożegnać "Trancersów". Ostatnia, piąta odsłona serii jest bezpośrednią kontynuacją "Jack of Swords".
Minął miesiąc, a Jack dalej jest uwięziony w świecie Orpheus, gdzie pomaga ludziom w walce z Trancerami. Teraz musi udać się do Zamku Nieubłaganego Terroru, by odnaleźć sposób na powrót do swojego świata. W międzyczasie Lord Caliban odradza się i szykuje nam się ostateczna konfrontacja.
Jeśli nie polubiliście czwórki, to prawdopodobnie nie polubicie też tego filmu. To ciąg dalszy jednej i tej samej historii. Pierwsze 10 minut to retrospekcja części poprzedniej, więc zostaje nam trochę ponad 50 minut nowego materiału. Ten czas napakowany jest jednak humorem i sporą dawką akcji.
Jeśli o typowo techniczne zagadnienia to nic się w tej materii nie zmieniło od poprzedniej części. Wydaje mi się, że oba filmy powstawały równolegle. Tim Thomerson i Clabe Hartley znów są rewelacyjni.
Nie można się jednak pozbyć wrażenia, że miejscami akcja przebiega trochę zbyt szybko. Jak na Zamek Nieubłaganego Terroru mało w nim tego nieubłaganego terroru. Bohaterowie muszą zmierzyć się z pięknymi tancerkami, które chcą ich zagłodzić, wielką łapą z sufitu, potem Jack przestrasza bandę zombie, a na koniec toczy pojedynek ze swoim doppelgangerem.
Krótki, bo krótki, ale serwuje nam też solidny rozwój postaci głównego bohatera. Film zostawia sporą dawkę napięcia na koniec. Jest dramatycznie, jest kupa dobrej zabawy. Jeśli lubicie część poprzednią, to tą polubicie jeszcze bardziej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz