Wita nas zwięzłe i całkiem ładne wprowadzenie do dystopijnego świata po wojnie atomowej - coś, czego mi brakowało w pierwszej części. Jest zrozumiałe, ale też nie zdradza zbyt wiele.
Świat przyszłości to wielkie pustkowie zamieszkiwane przez bezwzględne gangi, ich nieszczęsne ofiary i wyrzutków pokroju Maxa Rockatansky'ego.
Po wydarzeniach z pierwszego filmu tuła się po świecie, szukając benzyny, która jest teraz cenniejsza niż woda. W wyniku pewnych wydarzeń, pomaga on w obronie małej rafinerii przed najazdem gangu Lorda Humungusa.
George Miller czerpie garściami z westernu. Max to przybysz znikąd, który zostaje wciągnięty w nieswój konflikt. Nie jest tu także postacią wiodącą i w dużej mierze pozostaje milczący. Mel Gibson miał do wypowiedzenia raptem kilka linijek tekstu.
Fabuła skonstruowana jest o wiele lepiej niż w pierwszym "Mad Maxie". Jest ona o tyle specyficzna, że nie potrzebowałaby nawet dialogów. Potęguje do klimat legendy... bo tym właśnie ta historia jest. Snutą przez kogoś opowieścią o Wojowniku Szos, przy czym to nie słowo jest tu istotne a obraz i styl. Wszystko jest definiowane przez to, co widzimy. Wygląd określa bohaterów itd. To legenda, ale taka, jaką odczytać moglibyśmy ze ściany jaskini. nie słowo, a sam obraz i dźwięk.
Stylistyka filmu Millera to kicz lat 80tych w pełnej krasie. Wygląd gangu Humungusa ociera się miejscami o surrealizm i zainspirował setki późniejszych filmów o tej tematyce włącznie z "Łowcą Androidów".
Ciekawe jest to, że postacie nie korzystają z broni palnej, a z łuków i kusz. Max ma swoją strzelbę (przez większość czasu nienaładowaną), ale to tyle.Daleko zaszła ta apokalipsa. Ludzkość dosłownie cofnęła się w rozwoju... co uważam za bardzo dobry pomysł.
Ale czym byłby film bez swoich legendarnych scen akcji. Finałowy pościg za cysterną przeszedł już do historii i bardzo ładnie widać czemu. Dziś, w epoce CGI rozbijające się i wybuchające samochody wciąż robią wrażenie, o tyle większe, gdyż wiemy, że to, co widzimy faktycznie tam było. Te wszystkie pojazdy ktoś zaprojektował a kaskaderzy rozbijali się nimi. Jakże wielkie i niebezpieczne musiało to być przedsięwzięcie.
"Wojownik szos" to film zajebisty, wykopujący w kosmos swojego poprzednika i zapisującego się w historii jako klasyk kina. Wszystko robi lepiej, zapewnia więcej rozrywki i nie gubi tego, co było dobre.
Moja ulubiona część :D
OdpowiedzUsuń