niedziela, 3 maja 2015

Invisible Agent (1942) reż. Edwin L. Marin

W sprawie filmów o Niewidzialnym człowieku studio Universal nie powiedziało jeszcze ostatniego słowa i dwa lata po "Powrocie..." powstał kolejny spin-off, który obok wspomnianego filmu jest najlepszą kontynuacją klasyka z Claudem Rainsem.

Wszystko dzięki scenariuszowi, który jest po prostu genialny. Rzecz dzieje się podczas II Wojny Światowej. Niemcy odnajdują syna Jacka Griffina i próbują wydobyć od niego serum niewidzialności. Ten jednak daje radę uciec i oddaje wynalazek ojca w ręce Amerykanów. Sam zgłasza się na misję szpiegowską. Krótko mówiąc, pomysł jest świetny i daje dużo możliwości. Otrzymujemy nie horror, a film szpiegowski z odrobiną humoru, wartką akcją i romansem w tle. Co do tego pierwszego to jest on idealnie wyważony. Nie ma takiego pajacowania, jak w przypadku "Niewidzialnej Kobiety". No i nie ma tu mowy o nudzie ani na chwilę.

Do tego świetna obsada. Cedric Hardwicke w roli niemieckiego oficera i Ilona Massey spisują się znakomicie, ale to Peter Lorre kradnie cały film dla siebie, nawet jeśli jest drugoplanową postacią.
Ale to nie dzięki temu ten film zapadł mi w pamięć. Scena w której niewidzialny Griffin naciera swoją twarz kremem jest wykonana niesamowicie. Nigdzie indziej ten efekt nie wyglądał tak doskonale, a został on osiągnięty prostymi metodami.
Co tu dużo mówić, film wyjątkowy, kreatywny i perfekcyjnie zrealizowany.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz