sobota, 2 maja 2015

Trancers (1985) reż. Charles Band

Wzięło mnie ostatnimi czasy na małe wspominki i przy okazji wróciłem do kilku filmów, które mają dla mnie wartość sentymentalną. Jakieś 3 lata temu odkryłem taki nurt w kinematografii, zwany kinem klasy B... albo i nawet Z. Chodzi o filmy kiczowate i tandetne, których w latach 80tych i wstecz było całkiem sporo.
Wszystko to zaczęło się od filmu "Trancers", który to przedstawił mi Charlesa Banda i wytwórnię FullMoon oraz ich paradę filmowych koszmarków.

Zacznijmy od oczywistej oczywistości - film inspiruje się mocno "Łowcą Androidów" "Terminatorem" i paroma innymi filmami. Mamy dystopijną przyszłość XXIII wieku. Jack Deth jest policjantem w przyszłości, polującym na Trancerów - zombie-niewolników niejakiego Martina Whistlera.
Whistler ma swój szatański plan - cofa się w czasie by zabić przodków członków Wielkiej Rady. Oczywiście Deth rusza za nim.

Tylko, że oni nie przenoszą się w czasie tak jak mogłoby się wam wydawać. Wykorzystują do tego jakieś serum, które przenosi świadomość osoby do ciała jego przodka w przeszłości. Cool! Film w ogóle ma kilka przyjemnych pomysłów. Jej, widzimy tutaj kule lecące w zwolnionym tempie i to 14 lat przed Matrixem!

Poziom kiczu jest tutaj naprawdę wysoki. Przykładowo, nasz bohater to typowy twardy macho glina z nażelowanymi włosami, zarostem i w prochowcu.
Film również ma w dupie wszelkie zasady kontinuum czasoprzestrzeni, co jest ruchem... odważnym, jak na film o podróżach w czasie.

Film mimo swojej tanioszki prezentuje się... dobrze! Patrząc na to wszystko nie można pozbyć się wrażenia, że cała ta głupkowatość była zamierzona. Każdy wiedział co robi, mówi i brnął w to dalej. Zresztą patrząc na różnego rodzaju bloppersy widać, że wszyscy mieli sporą frajdę z kręcenia tego filmu.
Tim Thomerson, może nie jest najlepszym aktorem na świecie, ale wzbudza sympatię i robi dużo zabawnych rzeczy ze swoją postacią. Dodatkowo, w filmie występuje młoda Helen Hunt, a z tego co się orientuję ta pani to nie byle kto. W każdym razie chemia między ta dwójka jest ogromna. Pomaga także scenariusz, który serwuje całkiem solidny rozwój postaci.
Na nikogo tu nie można narzekać, bo i aktorzy byli w porządku, a postacie były zarysowane całkiem nieźle.

Wizualia filmu też prezentują się dobrze. Film wygląda klimatycznie, jak na tak tanią produkcję. Ach, te neonowe światła! Muzyka Phila Daviesa i Marka Rydera też jest bardzo nastrojowa i idealnie pasuje do reszty. Uwielbiam ją, mimo iż ewidentnie inspirowana była soundtrackiem z "Łowcy..."
No i, oczywiście jak na pseudo-noir przystało dostajemy pierwszoosobową narracje na początku filmu.

Jak na tak prostą głupotkę, film zdobył moje serce i po kolejnych seansach niczego nie traci. Nie jest to kino dla każdego, bo na masę rzeczy trzeba przymknąć oko, ale gdy wam się uda to pozostanie solidna dawka rozrywki... ewentualnie 4 sequele, które trzymają mniej więcej ten sam poziom.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz