niedziela, 3 maja 2015

Trancers 3 (1992) reż. C. Courtney Joyner

Na trójkę nie trzeba było czekać długo, bo raptem rok. Tym razem Charlie Band pozostał jedynie producentem, a reżyserią i scenariuszem zajął się niejaki C. Courtney Joyner, który też z kinem klasy B ma sporo wspólnego.

Jack Deth zakłada własna agencję detektywistyczną i stara się jakoś ratować swoje sypiące się życia. Wszystko niweczy android Shark, który porywa go do przyszłości. Trancerzy zdarzyli doprowadzić do apokalipsy rodem z "Terminatora" i zadaniem Jacka jest odkręcenie tego całego bajzlu.

"Trancers 3" wraca miejscami do korzeni. Mamy trochę neonowych świateł, klimat zrobił się troszeczkę mroczniejszy, a i soundtrack został wzbogacony przez kilka kompozycji Richarda Banda.
Tym razem Trancerów hoduje wojsko, pod wodzą pomylonego pułkownika Muthuh'a.  Andy Robinson, znany komuś kto oglądał "Hellraisera", jest w tej roli zabawnie przerysowany. Nawet mówi w tym filmie "Come to daddy".
Helen Hunt żegna się tutaj z serią. Dostaje niewielki występ i, niestety, już więcej w serii nie zagości. To samo w sumie można powiedzieć o wielu innych postaciach.
Ale to nie zmienia faktu, że film był lekkim rozczarowaniem. To w gruncie rzeczy parada zmarnowanego potencjału. Postać Jacka straciła nieco iskry, mimo iż Tim Thomerson nadal jest świetny.
Jest w filmie robot Shark, ale nie dostaje on jakiejkolwiek okazji by się wykazać. Mógł coś dostać pod koniec, ale nie. Finał jest okropnie naciągany i nawet jak na tak niskie standardy - to wciąż razi.

Dostajemy więc film, który nie jest zły, wciąż ma ducha poprzedników, ale wypada od nich dużo gorzej. Jest w tym filmie coś depresyjnego. Jest to zdecydowanie koniec jakiejś epoki w serii, ale do tego dojdziemy przy okazji "Trancers 4".


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz