piątek, 1 maja 2015

Lord Love a Duck (1966) reż. George Axelrod

Zacznijmy maj w sposób szalony i wesoły. Ten film poznałem poprzez TrailersFromHell, gdzie John Landis bardzo go zachwalał. Trochę się przekonywałem, ale w końcu postanowiłem się pomęczyć i w końcu go obejrzałem. Teraz twierdzę, że było jak najbardziej warto.

Film rozpoczyna się od dość nietypowej sekwencji. Allan 'Mollymauk' Musgrave, grany przez Roddy'ego McDowalla jest ścigany przez policję po budynku szkoły. Siedząc w areszcie nagrywa na dyktafon całą swoją historię.
Ta rozpoczyna się od poznania Barbary Ann - niewinnej licealistki, która marzy o zostaniu sławną aktorką. Allan postanawia spełnić każdą jej zachciankę i nie cofnie się przed niczym.

Brzmi to trochę ponuro, ale w rzeczywistości film wcale taki nie jest. To przerysowana i pomysłowa komedia, z której bije urok kina lat 60tych. Młodzi są roztańczeni i pełni werwy, podczas gdy dorośli to przegięte karykatury ludzi... co ciekawe, to przerysowanie się sprawdza. Jest idealnie wyważone. No, może za wyjątkiem sceny w przymierzalni - ta jest z jakiegoś powodu dziwnie psychodeliczna i wygląda zwyczajnie niezręcznie.

Para głównych bohaterów jest dobrze zarysowana, ale na największe uznanie zasługuje Roddy McDowall. On był Allanem i czerpał z tego frajdę. Czysta poezja.
Sama postać też jest bardzo ciekawa. To uosobienie komedii, przy okazji nie boi się skopać tyłka dwa razy większemu facetowi i wyjść z tego bez szwanku. Przez cały okres trwania filmu nie znamy nawet motywów jego działania. Poznajemy go dopiero na samym końcu. Poza tym, myślę, że każda panna chciałaby poznać faceta, który byłby w stanie od tak zrobić dla niej wszystko.

"Lord Love a Duck" był wart zachodu. Pełen uroku, z dobrą obsadą, masą ciekawych pomysłów no i oczywiście tą świetną muzyką. Ten film nie powinien by zapomnianym.
Kwa KWAA!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz