środa, 29 lipca 2015

Batman - Początek (2005) reż. Christopher Nolan

Nie wiem czemu, ale ostatnimi czasy wzięło mnie na wybuchowe kino akcji i, skoro odświeżyłem sobie już "Martixa" i "Terminatora", to pomyślałem, że odświeżę sobie Nolanowskiego "Batmana", którego swego czasu bardzo nie lubiłem.

Teraz, po latach nieco pierwszą odsłonę doceniłem, ale i tak pewne rzec wciąż mnie gryzą. I tak, nie jest to wcale zakurzony film, ale obejrzałem go wczoraj, przemyślenia drą się w mojej głowie, więc siadam i piszę.

Nawet nie wiem czy jest sens streszczania fabuły. Historię Batmana każdy chyba zna, Nolan ją tylko obsadził w nieco bardziej realistycznym świecie. Swego czasu mi się to nie podobało, ale teraz stwierdzam, że jest to dość nietypowe podejście do komiksowego bohatera i ma jednak swój smak.

Do swojego widowiska Nolan zatrudnił samą aktorską śmietankę i poinstruował ich świetnie... za pewnym wyjątkiem do którego dojdziemy.
Liam Neeson, Gary Oldman, Morgan Freeman, uwielbiany przez reżysera Michael Caine... to nie są byle nazwiska i mało, który film o superbohaterze jest w stanie pochwalić się taką obsadą.
Christian Bale jest ekscentrycznym Brucem Waynem i w dużej mierze udaje mu się oddać tę umęczoną duszę. Jego długa droga do stania się Batmanem jest nam przybliżona od samego początku. Mówię w dużej mierze, bo czasami, albo za sprawą aktora, albo scenariusza zdaje się on być niezręcznym dziwakiem. Jako Batman on the other hand... cóż, z jego charczenia zdążyli już pośmiać się wszyscy, więc oszczędzą sobie. A to, że Nolan nie zrezygnował z niego do samego końca jest dla mnie niepojęte.

Naszymi antagonistami jest Liga Cieni, której celem jest utrzymywanie ładu na świecie nawet najokrutniejszymi metodami. Mam z nimi taki problem, że... ich plan nie ma żadnego sensu. No bo goście chcą zrównać Gotham z ziemią, nie biorąc pod uwagę, że są tam dobrzy i niewinni ludzie (co zresztą wypomniane im jest kilka razy podczas trwania filmu). Po drugie grany przez Neesona Henri Ducard mówi, że najpierw doprowadzili do ekonomicznego upadku miasta, bo "z głodu każdy może zostać złodziejem". Tak więc sami przyczynili się do tego, że miasto stało się jeszcze bardziej zepsute... nie łapię tego.

Tak, czy inaczej - Lidze pomaga Jonathan Crane, czyli Scarecrow, grany przez Cilliana Murphy'ego i przyznaję otwarcie, że gościu jest uroczy. No bo powiedzcie sami, czy jest coś lepszego od psychiatry, który sam ma bzika i lubi torturować wszystkich poprzez wywlekanie ich podświadomych lęków? Szkoda, że jest go tam niedużo w tym filmie. On mógłby być głównym antagonistą, wyszłoby to całości na zdrowie.

Sceny akcji byłyby przyzwoite gdyby nie fakt, że kamera tak cholernie się trzęsie uniemożliwiając nam zobaczenie czegokolwiek.

Na koniec zostawiłem sobie coś, co gryzło mnie najbardziej. Film jest cholernie niespólny stylistycznie. Najbardziej widać to przy okazji Gotham, które z jednej strony wygląda jak brudna mieścina rodem z filmów noir lat 50tych, z brudnymi slumsami, a gdy nasz Batman szybuje sobie po wieżowcach, wszystko wygląda na czyściutkie... co też nasunęło mi pytanie, kiedy u licha ten film się dzieje?
Czuć straszny przeskok. Podobnie jest z pierwszym aktem filmu, gdzie klasztor w górach wygląda jak coś wyjęte z filmu fantasy / sztuk walki.Przypomina to skakanie z jednego filmu do drugiego.

Może i narzekam strasznie, ale nie uważam "Batman Begins" za zły film. Ma coś z filmów noir, Backstory Bruce'a ogląda się z zaciekawieniem, Scarecrow jest genialny, a klimat całości jest też czymś specyficznym. Ustępuje miejsca filmom Burtona i swojemu sequelowi, ale jest dobrze.

2 komentarze:

  1. A ja lubie nolanowskie batmany, trojka troche odstaje ale ogolnie swietna zabawa ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mówię, że tych filmów nie lubię. Póki co napisałem co nieco o pierwszej części, która jest ok, pomijając kilka zgrzytów.

      Usuń