piątek, 3 lipca 2015

Dom śmiejących się okien (1976) reż. Pupi Avati

Jest kilka powodów, dla których nie sięgam prawie wcale pod nowe horrory. Powtarzalność, sztampowość, brak jakiejkolwiek atmosfery czy unikalności wpienia mnie w tych filmach bezustannie. Jasne, zdarzały się wyjątki, ale wychodziły one jedynie spod ręki twórców obytych z klasyką, chcących oddać starej szkole hołd.
To jest ok, ale fajnie byłoby zobaczyć coś bystrego i świeżego, coś czego jeszcze nie było. Bo chyba nie chcecie powiedzieć, że ta popierdółka zwana "Obecnością", czy "Babadook" są szczytem możliwości w tej kwestii?

Straszaki są w horrorach wszechobecne, jednak nikt nie wpadł do głowy, że nie tędy droga. Taki straszak przestraszy mnie na chwilę i szybko o nim zapomnę. Dobry horror wryje mi się w psychikę, sprawi, że poczuję się nieswojo, będę siedział wryty w fotel przez calutki seans.
Prosty przykład - "Dom śmiejących się okien" Avatiego.

Włoskie horrory, zwłaszcza giallo mają różne fajne tytuły. Jednakże "Dom..." znacząco różni się od nich swoim podejściem.
Stefano otrzymuje zadanie odrestaurowania obrazu malarza Legnianiego. Przedstawia on męczeństwo Św. Sebastiana. Z czasem mężczyzna otrzymuje groźby przez telefon aby zostawił obraz, a ludzie w miasteczku zaczynają dziwnie się zachowywać. Za wszystkim kryje się wielka tajemnica, którą teraz próbuje odkryć.

Film na starcie jest niepokojący. Spójrzcie na sam tytuł. W początkowej sekwencji widzimy faceta, który jest ciągle dźgany nożami, a w tle słyszymy majaki szaleńca. Gore jednak jest w filmie ograniczone do niezbędnego minimum - tu na początku i pod koniec.

Avati umiejętnie buduje atmosferę niepewności i nie odpuszcza widzowi ani na minutę. Przez większość czasu nie wiemy absolutnie niczego. Można by pomyśleć, że może w grę wchodzą jakieś nadprzyrodzone siły, czy ki diabeł. Wszystko to za sprawą wszelkiej maści podmuchów wiatru, drzwi, które otwierają i zamykają się same i tak dalej...
Mieszkańcy miasteczka to zbieranina dziwaków, którzy ewidentnie coś ukrywają, lub czegoś się boją. Nikomu nie można zaufać, a ściany mają uszy.
Psychodeliczna, mroczna muzyka rozbrzmiewa w przeróżnych momentach podbudowując napięcie jeszcze bardziej. Ma się wrażenie jakby każda scena miała zaraz prowadzić do tragedii.

Wypełniwszy recenzencki obowiązek do końca - aktorstwo w filmie bywa różne. Część aktorów zagrała przyzwoicie, natomiast Lino Capolicchio w głównej roli wypadał różnie. Czasem był w porządku, czasem był nazbyt spokojny, nie pokazywał emocji jak należy.

"Dom śmiejących się okien" to jeden z najlepszych włoskich horrorów jakie widziałem i jeden z lepszych horrorów w ogóle. Podczas seansu siedziałem wryty w fotel. Stylowy, klimatyczny i tajemniczy do samego końca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz