czwartek, 16 lipca 2015

Matrix (1999) reż. Andy Wachowski, Lana Wachowski

W przerwach między włoszczyzną zacząłem odświeżać sobie te ważniejsze klasyki kina, głównie science-fiction. Gdy "Matrix" wchodził do kin ludziom opadły szczęki, lecz z czasem reputacja tego filmu maleje i zbiera on coraz to bardziej mieszane opinie.

Neo wiedzie podwójne życie. Z jednej strony pisze programy dla pewnej filmy, z drugiej zaś jest hakerem. Pewnego dnia całe jego życie wywraca się do góry nogami, gdy kontaktuje się z nim tajemniczy Morfeusz. Pokazuje mu, że świat, który Neo zna nie jest tak naprawdę rzeczywisty... dobra, resztę chyba każdy zna.

To jeden z tych filmów o których każdy cokolwiek kiedykolwiek słyszał. Swego czasu bracia Wachowscy (wtedy jeszcze bracia) zebrali całą masę różnorakich filmowych inspiracji i zaprezentowali nowy sposób kręcenia filmów, nowe efekty specjalne i całą resztę. To było coś nowego a i spora część efektów jeszcze całkiem nieźle się trzyma.

"Matrix" zdaje się być miszmaszem wszystkiego.
Stylistyka łączy w sobie "Łowcę Androidów" i apokalipsę rodem z "Terminatora". Dostajemy tutaj kilka solidnych metafor, ale i kilka boleśnie łopatologicznych - motywy takie jak podważanie rzeczywistości, wyższość umysłu nad materią i inne egzystencjalne wywody. Film stara się być filozoficzny i czasami mu się to udaje, a czasami nie.
Często oskarża się "Matrixa" o pseudofilozoficzny bełkot, który ma zasłaniać fakt, że to zwykła mordobitka bez większej logiki.

Z mojej perspektywy "Matrix" to jedna wielka zabawa absurdalnym i przesadzonym kiczem. Wachowscy władowali w ten film nawiązania do dwóch w/w filmów, ale mamy tu też sztuki walki, a nawet western. Myślę, że gdyby ten film powstał w latach 80tych to ludzie patrzyliby na niego inaczej, zważywszy, że w tamtym okresie absurdalne, kiczowate kino akcji było na porządku dziennym.

Co do aktorów to niczym odkrywczym nie będzie jeśli powiem, że Keanu Reeves był kłodą drewna... ale wiecie co? Tym razem nie winię go za to. Jego postać jest bezbarwna i nie ma tu nawet z czym pracować. Może to było celowe, że bohater ma być czystą kartą pod, którą każdy mógłby podpiąć siebie... nie wiem.
Reszta spisała się solidnie. Hugo Weaving w roli agenta Smitha był świetny - zimny i odczłowieczony, poza tym trudno się z jego monologami nie zgodzić. Nawet Fishburne był według mnie w porządku, więc według mnie całe narzekanie na pretensjonalność jest lekko przesadzone.

Dla mnie "Matrix" nie jest ani żadną wielką głębią. To film, który czerpie z przesadzonego kiczu i bawi się nim na całego. Może też dlatego podobały mi się sequele, bo mimo głupoty pozostawały tym samym. Całą trylogie stawiam na tej samej półce co filmu Tarantino i Rodrigueza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz