sobota, 11 lipca 2015

Terminator (1984) reż. James Cameron

Ostatnimi czasy przez negatywne opinie o "Terminator Genisys" uległem narastającemu uczuciu nostalgii i odświeżyłem sobie klasyk Jamesa Camerona.
Wróciły do mnie wspomnienia z podstawówki, kiedy to jarałem się tym filmem. Nigdy nie zapomnę tego starego VHSa czytanego przez Knapika. Ach, słodkie dzieciństwo!

Jeśli żyłeś pod kamieniem przez ostatnie 100 lat to służę streszczeniem fabuły.
Z przyszłości przybywa maszyna w ludzkiej skórze z zadaniem zabicia matki przywódcy przyszłego ruchu oporu przeciwko maszynom, Sarę Connor. Za morderczą maszyną przybywa żołnierz, Kyle Reese...

Film łączy w sobie przeróżne klimaty. Od postapokaliptycznej, mrocznej przyszłości, po kino napakowane akcją kino sensacyjne, podchodząc przy okazji nawet pod kino grozy. Terminator mógłby być śmiało bohaterem slashera, poza tym jest wiele scen, które śmiało mogłyby znaleźć się w horrorze.
"Terminator" ma w sobie sporą dawkę kiczu lat 80tych, przez co ogląda się go zawsze jak dobrego VHSiaka.

Za muzykę odpowiadał Brad Fidel i stworzył on jeden z najbardziej rozpoznawalnych motywów w historii kina. W większości grana na syntezatorze wzbogacona o różne metaliczne dźwięki. Cóż mogę rzec... to jedna z najlepiej dopasowanych do obrazu ścieżka dźwiękowa jaką słyszałem.

Efekty specjalne robią wrażenie po dziś dzień. Cameron wykorzystał wszystko - animatronikę, animację poklatkową, makiety, złudzenia optyczne i wszelkiej maści sztuczki montażowe. Facet wcześniej pracował nad efektami specjalnymi w filmach Rogera Cormana, Johna Carpentera i wielu innych. I to doświadczenie mu się przydało przy kręceniu, zwłaszcza, że nie dysponował dużym budżetem. I może to tylko ja, ale - sztuczna głowa Terminatora w scenie wyjmowania oka nie wygląda wcale tak źle!
Nawiązując do tego, co napisałem tam wyżej - animacja poklatkowa Terminatora wygląda creepy nawet dzisiaj.

Cameron swój film zainspirował własnym sennym koszmarem, kilkoma filmami sci-fi z lat 60tych i "Mad Maxem 2"... co w sumie widać, bo mamy tutaj 2 wielkie pościli, z udziałem motocykla i cysterny.

Fabuła jest prosta, ale tylko na pozór. Serwuje się nam wizję, w której ludzkość wykańcza postęp, co mimo upływu lat nadal jest tematem aktualnym. Podróż w czasie i pewne jej następstwo doprowadziło wiele osób do mind-blowu i wciąż starają się to rozgryźć... a skoro tak jest, to znaczy, że Cameronowi się udało.
W tle akcji przemyka bardzo subtelny, a zarazem przesycony romantyzmem wątek miłosny, który według mnie zasługuje na uznanie. Na pierwszy rzut oka wydaje się nieco wymuszony, ale jakby się nad tym głębiej zastanowić... jest świetny.

Bardzo trudno się pisze taką recenzję... bo wiesz, że cokolwiek napiszesz, ktoś już to powiedział. Nie mam już sił rozwodzić się nad aktorami, bo każdy już powiedział, że Arnold był genialny.
"Terminator" ukształtował mój gust filmowy. Zakorzenił we mnie miłość do starego kina i muzyki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz