niedziela, 12 lipca 2015

Terminator 2: Dzień Sądu (1991) reż. James Cameron

Pójdę za ciosem i napiszę coś jeszcze o "Terminatorze II: Dniu Sądu"... bo jak się bawić w Kapitana Oczywistego to na całego.
Wiadomym było po sukcesie pierwszej części, że sequel jest tylko kwestią czasu. Cameron jednak podszedł do tematu jak artysta. 7 lat zajęło mu przygotowanie filmu. Nie chciał on bowiem się z niczym śpieszyć, tylko dać fanom to, an co czekali. Opłaciło się bo dziś jest to jeden z najlepszych sequeli wszech czasów.

Fabuła to bogatsza wersja poprzednika. Tym razem celem jest sam John Connor, mający wówczas jakieś 10 lat (mimo że wygląda na więcej). Zabić go ma eksperymentalny T-1000 zrobiony z płynnego metalu. Chronić go natomiast ma przeprogramowany T-800 grany przez Arniego... oczywiście. Z pomocą cyborga John wyciąga swoją matkę ze szpitala psychiatrycznego i dokładają wszelkich starań by zapobiec Dniu Sądu i wojnie z maszynami.

"Terminator II" był chyba jednym z pierwszych filmów, które wykorzystały technologię CGI i ta robi wrażenie po dziś dzień. Przemiany wykonywane przez T-1000, wszystkie odbijające się od jego srebrnej powierzchni rzeczy - mało który efekt komputerowy wygląda tak dobrze dzisiaj i jest tak szczegółowy. Ale żeby nie było - to są jedyne momenty, w których użyto animacji komputerowej. Reszta to stara dobra animatronika i świetna charakteryzacja Stana Winstona. Film w tej materii nie postarzał się ani odrobinę a nawet może zawstydzić niektóre współczesne produkcje.

Wraz za świetną akcją idzie świetna historia.
Najmocniejszym jej punktem są relacje Johna i Terminatora. Chłopak uczy go różnych ludzkich odruchów i nawiązuje się nimi relacja zbliżona do ojciec-syn. Widać tą silną emocjonalną więź między trójka naszych głównych bohaterów... przyznajcie się, kto nie miał ochoty uronić chociaż łzy na koniec?
Choć film buduje solidny zwrot akcji, to jednak wszędzie zostało rozgłoszone, że Arnold jest tym razem dobry więc... olać. Aktorzy sami podsuwali Cameronowi pomysły co można by zrobić z ich postaciami.
Na życzenie Lindy Hamilton, postać Sary stała się niezrównoważona emocjonalnie i zamknięta w szpitalu. Widać tą całą drogę która przeszła od tej wystraszonej, niezdarny z początku pierwszej części po silną i zdecydowaną kobietę. To jedna z najlepszych postaci kina akcji ever.
Nie mogło zabraknąć solidnego czarnego charakteru. Robert Patrick w roli T-1000 po prostu zmiażdżył, a jego postać wylądowała na liście najlepszych złoczyńców w historii kina. Wygląda niepozornie, umie naśladować ludzkie emocje o wiele lepiej niż Terminator z poprzedniej części, potrafi zmieniać swój wygląd, wytwarzać wszelkiego rodzaju ostrza, noże itd i co najważniejsze... jest gliną. Jeśli nawet policja chce Twojej śmierci to masz naprawdę przesrane, człowieku.

Film ma w sobie solidny ładunek emocjonalny i świetnie zawiązuje wszystko ze sobą. Nie da się przejść obojętnie obok akcji czy bohaterów.
W filmie można wypatrzyć też kilka subtelnych nawiązań do drugiego "Mad Maxa". Znów mamy solidną dawkę pościgów z udziałem motocykla i cysterny... a nawet helikoptera. Podczas jednego z nich Arni wychyla się przez okno samochodu, żeby zestrzelić T-1000, podczas przeładowania broni gubi naboje... nawet na krótki czas lądujemy na pustkowiu.

"Terminator II" to świetnie wyważony i napisany film, ale jednak kilka dziur fabularnych i błędów się zdarzyło. Największą jest chyba fakt, że plan Skynetu nie ma zbyt dużego sensu zwłaszcza w takiej formie w jakiej jest tutaj. Miszmasz jeśli chodzi o kontinuum czasoprzestrzeni przyprawia o ból głowy jeszcze bardziej ale... Cameron był fizykiem, więc nie będę się z tym wszystkim kłócić. Mogę tylko mieć wiarę w tym, że wiedział co robi.

Niczym odkrywczym to nie będzie ale - tak. Jest lepszy od swojego pierwowzoru, ale nie deklasuje go, a pięknie uzupełnia. Wzorcowy przykład blockbustera, który znajduje równowagę między fabuła a efekciarstwem i nie robi z widza debila.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz