niedziela, 1 lutego 2015

Cela (2000) reż. Tarsem Singh

Recenzja ta zawierać będzie spoilery. Opieram ją na swoim wpisie z filmwebu i paru rzeczy, które pozostały mi w pamięci po seansie "Celi".

Lubię surrealistyczne filmy. Lubię też filmy, które wyglądają pięknie i artystycznie. Warunek spełnić muszą jednak jeden - fabuła musi dorównywać wizualnemu przepychowi. No... może nie tyle dorównywać, co ma nie robić ze mnie idioty.
"Celę" obejrzałem głównie za namową przyjaciółki, poza tym ciekaw byłem tylu, tak skrajnych opinii. Teraz stwierdzam, że ten film to wręcz wzorcowy przykład jak zrujnować obiecujący pomysł i zmarnować cały potencjał i twórczą pracę.

Wszystko rozbija się o fabułę. Naiwną, pełną debilizmów, wepchniętą na siłę fabułę. Poznajemy Catharine Deane. Jest ona naukowcem, który leczy umysły innych, poprzez dosłowne wchodzenie pacjentom do głów. Umożliwia jej to jej wynalazek - niebieska szmata z procesorami, która przenosi ją do świadomości innej osoby. To jedna strona medalu.
Po drugiej mamy zaginięcie dziewczyn i psychopatę - Carla Starghera i trwający pościg za nim. Więzi on dziewczynę w celi, która powoli napełnia się wodą. Krótko mówiąc - utopi się wciagu 40 godzin. Rozpoczyna się wyścig z czasem.
Podsumujmy - mamy durny wątek science-fiction połączony ze sztampowym kryminałem, z surrealistycznymi wizjami na doczepkę.

Stargher zostaje złapany i zadaniem Catharine jest odnalezienie w jego łbie informacji, gdzie jest dziewczyna. Zabawne jest to, że w tym czasie wszystkie siły policyjne siedzą na dupach i nie robią absolutnie nic. A dziewczyne znaleźliby sami, bo wszelkie wskazówki, gdzie mają szukać były w kryjówce Starghera. Wystarczyłoby rozejrzeć się trochę. Ale nie - lepiej jest czekać na wynik eksperymentu, który może sie nie udać. Nie wspomne już o tym, że gdy to przynosi skutek... nikt im nie wierzy.

Nasi bohaterowie są zupełnie kartonowi i nikt, poza Vincentem D'Onofrio się nie wybija. On jedyny ma tu jakiekolwiek pole do popisu. W końcu gra psychopatę. Jennifer Lopez ma po prostu ładnie wyglądać i to wszystko.

Obrazy w umyśle Starghera są niesamowite. To coś, czego nie powstydziłby się sam Alejandro Jodorowski. Gdyby film poszedł w tym kierunku, wyrzucił do kosza całą tą gówno-wartą fabułę, dostalibyśmy świetny, surrealistyczny film. Tak niewiele by wystarczyło.
Niestety, pod publikę trzeba było wepchać jakąkolwiek debilną historyjkę, która nie tylko sama w sobie nie ma grama sensu, ale i po drodze wali w nas kolejnymi idiotyzmami.  Gdy Catherine zostaje uwięziona w umyśle Starghera, nie ratuje jej
doktor, który zna się na rzeczy. Nie, on ma kaprys i nie chce iść jej uratować. Posyłają tam
policjanta, który nie ma pojęcia o czymkolwiek i sam mógłby zostać warzywem, jeśli coś poszłoby nie tak.

W międzyczasie obserwujemy jeszcze ową dziewczynę. Siedzi zamknięta w szklanej celi, do której od czasu do czasu wlewa się woda... ale jej poziom wcale się tam nie podnosi. Od początku, do końca cela nie wypełnia się wodą.

Brawo, po prostu spierdoliliście to w sposób wzorcowy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz