poniedziałek, 30 marca 2015

Dr Strangelove, czyli jak przestałem się martwić i pokochałem bombę (1964) reż. Stanley Kubrick

Aby rozpętać wojnę wystarczy jeden szaleniec, na odpowiednim stanowisku. Tym okazuje się być niejaki generał Jack Ripper. Twierdzi on iż komuniści potajemnie zatruwają Amerykanów i postanawia rozprawić się nimi raz na zawsze. Rozpoczyna się wyścig czasem, by powstrzymać nuklearną przesyłkę lecącą w stronę Związku Radzieckiego.

Pierwotnie Stanley Kubrick nie planował kręcić komedii. Dopiero po przeanalizowaniu zimnowojennego wyścigu zbrojeń, reżysera uderzyła absurdalność całej sytuacji. Film rozpoczyna się od ręcznie rysowanych napisów, w tle leci sielankowa muzyka, a bombowce lecą do celu ze swoim śmiercionośnym ładunkiem. Chyba każdy wie już z jakim filmem będzie mieć do czynienia. "Dr. Strangelove" to satyra polityczna która swoje przerysowanie manifestuje nawet samym swoim tytułem.

Jak na film o groźbie katastrofy atomowej, to jest to dzieło bardzo kameralne. Akcja filmu rozgrywa się głównie na statku jednego bombowców, w gabinecie generała Rippera i w "Pokoju Wojennym".
Wspomniany generał Ripper (swoją drogą, kto normalny daje dowództwo komuś kto nazywa się Jack Ripper?) to paranoik, który w obawie o swoje cenne płyny ustrojowe, postanawia skończyć z zimną wojną. Po amerykańsku - z cygarem w ustach i karabinem maszynowym w rękach.

W międzyczasie politycy amerykańscy i rosyjscy starają się porozumieć ze sobą, aby jakoś ten cały bałagan uprzątnąć... starają się. Jedni pozostają nieufni wobec drugich i do porozumienia też dojść w żaden sposób nie mogą. Wątek braku komunikacji dopełnia też fakt, że aktor Peter Sellers odgrywa tutaj aż trzy postacie. Prezydenta USA, kapitana Mandrake'a i tytułowego doktora.

To co przyjdzie nam oglądać to istny kabaret. Kubrick doskonale wiedział, ze najśmieszniejsi są ci, którzy starają się być śmiertelnie poważni. Wojna pokazana jest tutaj jako zabawa napalonych chłopców, czemu służy masa seksualnych motywów, podtekstów i mizoginizm. Wizja przetrwania katastrofy atomowej wysnuta przez Strangelove'a jest tego najlepszym przykładem.

Oczywiście nie brakuje tutaj też takich, którzy chętnie skorzystaliby na wojnie atomowej... i tutaj możemy przyjrzeć się doktorowi, który jest zdziwaczałym Niemcem, który do prezydenta czasem mówi "Mein Fuhrer" i którego sztuczna ręka salutuje sama wykonuje znajomy gest... taa, wiecie o co chodzi.

Na uznanie zasługują także aktorzy. Peter Sellers odgrywa tutaj trzy, kompletnie różniące się od siebie role i pokazuje tutaj, co to jest komediowy geniusz. Obok niego w roli jednego z generałów, występuje George C. Scott, grający przerysowanego,  generała, którego można określić jako kogoś kto ma stanowczo za dużo testosteronu.

Przyznaję, że "Dr. Strangelove" to film, który ciężko mi było zinterpretować. Pierwszy seans wprawił mnie w ogłupienie, ale później było już lepiej. To kawał porządnej komedii, która sypie jak z rękawa złotymi tekstami. Pewnie współczesnej widowni film nie bardzo przypadnie do gustu, ale jeśli przestawicie się na mniej wulgarne i bazujące na absurdzie poczucie humoru, to mile spędzicie czas i, przy okazji połamiecie trochę głowę.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz