czwartek, 19 marca 2015

Dzień w którym zatrzymała się Ziemia (1951) reż. Robert Wise

Nie ulega wątpliwości, że Robert Wise był wielkim reżyserem. Mocował się on z różnymi gatunkami kina i zawsze wychodziło z tego coś niebanalnego, co miało drugie dno.A skoro jesteśmy jeszcze w klimatach science-fiction, to rzućmy okiem na nieco zakurzony klasyk "Dzień w którym zatrzymała się Ziemia. Jest to jeden z wielu filmów, powstałych w wyniku zimnowojennej paranoi, podobnie jak "Inwazja porywaczy ciał".

W stolicy USA ląduje kosmita, który pragnie spotkać się ze wszystkimi przywódcami błękitnej planety. Niestety wszyscy są skłóceni ze wszystkimi. Splot wydarzeń powoduje, iż przybysz zamieszkuje u ziemskiej rodziny.

Zacznijmy od tej gorszej rzeczy. Dzieło Wise'a to w swojej estetyce typowe science-fiction lat 50tych. Jak wiele filmów z tego okresu postarzał się niemiłosiernie. Efekty specjalne, wygląd spodka, czy robot Gort z perspektywy dzisiejszego widza wyglądają archaicznie. Aktorstwo również bywa chwilami przesadzone, jeśli chodzi o postacie poboczne. Do tego film chwilami udaje jakby był horrorem. Niektóre sceny, czy muzyka wyglądają jakby były wzięte z kina grozy... i nie rozumiem dlaczego.

To co świadczy o sile tego filmu, jest to, że porusza on ponadczasowe problemy społeczeństwa i ludzkości. Od strachu przed nieznanym, po nietolerancje i niezgodę. Wszystko jest tutaj i oglądając "Dzień..." możemy z przykrością stwierdzić, że jednak niewiele się zmieniło przez te 60-pare lat.
Gdy Klaatu przybywa na ziemię, wszyscy są przerażeni, baa nasz kosmita zostaje postrzelony przez wystraszonego żołnierza. Gdy później Klaatu nie chce się podporządkować ludziom, tylko stara się wypełnić swoje zadanie, od razu jest postrzegany jako zagrożenie, co wręcz podchodzi pod paranoję. A przecież nic złego zrobić nie chce. Wprost przeciwnie. Próbuje uratować planetę przed jej unicestwieniem. Nigdy nikogo nie krzywdzi. Nawet Gort na początku nie zabija żołnierzy. Niszczy tylko ich bronie.
To wręcz gorzka ironia, oglądać jak ludzkość walczy z własnym wybawieniem tylko dlatego bo... cóż, jest z kosmosu, z nieznanego świata.

Michael Rennie w roli Klaatu wypada wiarygodnie w swojej roli. Jego postać sama w sobie jest dobrze skonstruowana. Jest zdeterminowany w dążeniu do swojego celu, ale nie krzywdzi przy tym nikomu. Jego relacje z małym Bobbym też są świetnym wątkiem całego filmu.

Całości dopełnia otwarte zakończenie. Nie wiemy jaki los wybiorą ludzie po tym wszystkim. Nawet nie mamy tutaj tak wiele elementów science-fiction, warto zauważyć. Film ich zwyczajnie nie potrzebuje, bo stanowią one jedynie tło.

Pomimo swojego archaizmu, swoim przesłaniem film pozostanie ponadczasowy jeszcze pewnie przez długi czas. Wise swoim filmem osiągnął coś naprawdę wielkiego. Świetny, ale z drugiej strony dobijający film. Bo pewnie, gdyby odwiedziła nas obca cywilizacja, wszyscy zareagowaliby dokładnie tak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz