niedziela, 22 marca 2015

La Strada (1954) reż. Federico Fellini

Są filmy, które kopią dupę, niszczą emocjonalność człowieka i doprowadzają do łez. Podczas jednego z wywiadów, David Cronenberg opowiadał o tym, jak jako dziecko widział ludzi wychodzących z kina, płaczących. Jakiś film doprowadził ich do takiego stanu. Tym filmem była "La Strada" Felliniego. Planowałem go obejrzeć, ale zwlekałem z tym prawie dwa lata. To był błąd. Teraz, obejrzawszy go po raz drugi stwierdzam, że to jeden z filmów zdolnych kruszyć nawet marmurowe ściany.

Wędrowny siłacz-artysta Zampano kupuje od ubogiej rodziny dziewczynę, która ma mu towarzyszyć w występach cyrkowych. Początkowo rysuje się on jako dobroduszny i silny mężczyzna, ale szybko jednak wyłazi z niego drań. Wobec Gelsominy jest okrutny, traktuje ją jak niewolnicę. Między dwójką zaczyna rodzić się dziwna więź...

Omówienie tego filmu będzie dla mnie bardzo trudne. To dzieło, które jest z emocjonalne i dobitne, a zarazem niesamowicie subtelne. Wszystko co widzimy w filmie jest biedne i brudne, większość postaci, które się pojawiają w tle nie wyglądają ani odrobinę przyjaźnie, wręcz odpychają. Czarno-biała taśma jeszcze ten efekt potęguje. Swoją drogą, uwielbiam gdy smutne momenty zostawia się w absolutnej ciszy. Jest tylko bohater i jego płacz, bez żadnej muzyki.
Wszystko to kontrastuje z młodą Gelsominą, która to w dużej mierze jest pogodną, delikatną dziewczyną, która o świecie nie wie w zasadzie zbyt wiele. Krótko mówiąc, jest jak dziecko. Miła i niewinna, podczas gdy reszta świata jest odpychająca. Giulietta Masina jest tutaj tak niesamowicie urocza. To żeńska wersja Charliego Chaplina. Jej gra aktorska jest kreskówkowo przerysowana, ale ma to na celu spotęgowania wyżej wymienionych cech. Nawiasem mówiąc, niektóre jej miny są przeurocze.
Anthony Quinn to Zampano, człowiek okrutny, nerwowy, jednak potrafiący okazać gest. Widzimy jego dwa, tak różne oblicza. Służy pomocą obcym, ale traktuje Gelsominę jak niewolnika.

Relacja między Gelsominą, a Zampano to bardzo dziwny i złożony rodzaj przywiązania. Nie jest to przyjaźń, ani też miłość. Darzą siebie troską, niewielką, ale w dużej mierze sprzeczają się ze sobą. Są od siebie uzależnieni. Ona czuje, że musi przy nim zostać, bo jak nie ona to nikt inny, a on natomiast... trudno powiedzieć. Patrząc na to jak traktuje ją, a jak innych, można wywnioskować, że potrzebuje jej tylko jako worek treningowy, na którym będzie się wyżywać. Tylko, że im dalej w las, tym to wszystko robi się coraz mniej oczywiste.

To czyni ten film tak wyjątkowym. Postacie są trójwymiarowe i "prawdziwe". Tak samo ich relacja, naprawdę chwyta za serce i jest bardzo złożona. Każdy może ją zinterpretować jak chce, każdy zobaczy w niej coś innego. Nie dziwi mnie ani trochę fakt, że ludzie w kinach płakali na tym filmie. Mi samemu łezka zakręciła się w oku. Teraz, podchodząc do tego filmu po raz drugi, miałem doła przez cały dzień, więc... ten film ma w sobie moc. Nic więcej tu dodawać nie trzeba.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz