wtorek, 17 marca 2015

Star Trek VI: Nieodkryta Kraina (1991) reż. Nicholas Meyer

No i w końcu dotarliśmy do końca. Został tylko jeden "Star Trek" do omówienia. Przyznam się już teraz, że seria jest naprawdę dziwna. Miło ją wspominam, ale prawda jest taka, że poza "Gniewem Khana" żaden z tych filmów nie był naprawdę dobry. Pierwsza część na siłę starała się być czymś więcej i wyszło z tego to co wyszło. Trójka była odkręceniem zakończenia poprzednika. Czwórka może i daje radę, ale trudno mi ją było przetrawić, a o piątce to nie ma co nawet wspominać.

Po tych dziwach, które zaserwowali Nimoy i Shatner, Nicholas Meyer postanowił wrócić do serii, by pokazać jak robi się dobrego "Star Treka". Czy mu się udało?

Imperium Klingonów doznaje poważnego ciosu podczas eksplozji kopalni na jednym ze swoich księżyców. W rezultacie klingoni chcą podpisania pokoju z federacją. Kapitan Kirk ma wyruszyć w swą ostatnią misję i przyjąć ambasadora. Niestety wkrótce po przyjęciu na Enterprise, ambasador zostaje zamordowany, a proces pokojowy załamuje się. Klingoni za morderstwo chcą ukarać Kirka w rezultacie czego Kirk i McCoy zostają skazani na ciężkie więzienie. Teraz Spock wraz z załogą przeprowadza dochodzenie, by udowodnić, że kapitan jest niewinny.

Pierwsze co, to jak na "Star Trek", film jest strasznie poważny. Pewnie przez to, że był inspirowany sytuacją polityczną jaka miała miejsce w latach 90tych. Mamy dobrze poprowadzoną intrygę i wątek kryminalny. Sam pokój między Federacją a Klingonami jest kwestią dyskusyjną. Widzieliśmy jak wrednymi gnojami byli w poprzednich filmach. Czy faktycznie można im zaufać?

Stara załoga Enterprise dostaje tutaj swoje pożegnanie. I "stara" to dobre słowo. Film mocno pokazuje jak aktorzy i ich postacie się zestarzały przez ten cały czas.
Wszystko to ogląda się z zaciekawieniem, choć film mało co "Star Treka" przypomina. Więcej tu kryminału, powagi i szarości, w przeciwieństwie do poprzedników.
Szkoda, bo nasz złoczyńca jest przerysowany jak zawsze. Generał Chang ma hopla na punkcie Szekspira i zrobi wszystko, byleby wywołać wojnę, a w chwili śmierci rzuca "być albo nie być". Christopher Plummer w tej roli jest rewelacyjny.

Jeśli się czegoś miałbym przyczepić to tylko pierdółek. Filmowi zabrakło jakiejś zapadającej w pamięć muzyki. Wiezienie do którego trafiają Kirk i Bones trąci mi mocno "Gwiezdnymi Wojnami". Sam film w ogóle jest dość spokojny. Ogląda się ciekawie, ale na jakieś porządne napięcie nie ma co liczyć.

Kiedyś tego filmu nie lubiłem. Rozczarował mnie. Dziś doceniam go, mimo iż też wiele mu brakuje do bycia naprawdę dobrym. Meyer serwuje dobry scenariusz, eksperymentuje, ale przez tą szaro-burą i ponurą stylistykę zabrakło jego dziełu iskry. Tej, którą miał "Gniew Khana". Jako zamknięcie serii jest przyzwoite i po takiej "piątce" na pewno każdemu przypadnie do gustu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz