sobota, 14 marca 2015

Star Trek IV: Powrót na Ziemię (1986) reż. Leonard Nimoy

Z tym filmem mam ogromny problem. Bo w całym moim życiu nie widziałem filmu, który z minuty na minute z bycia zajebistym popada w sztampę i nudę, by potem znowu wystrzelić w górę.

Kirk i spółka za swoje wyczyny w poprzednim filmie mają stanąć przed sądem. Tymczasem na ziemię przybywa kosmiczna sonda z nie wiadomo skąd i zaczyna robić rozpierdziel w celu odszukania wielorybów, które już w XXIII wieku uchodzą za wymarłe. A zatem, nasi bohaterowie przeprowadzają podróż w czasie do XX wieku, by zdobyć dwa wieloryby.

Ta fabuła jest zła. Film zaczyna się od oskarżenia, potem nasi bohaterowie wracają na ziemię, a potem dostajemy po mordzie wyżej wymienioną historią. Nie wiemy skąd ta sonda pochodzi, a wyjaśnienie, czemu szuka ona właśnie wielorybów jest co najmniej idiotyczne. Mało tego, wszyscy mówią o podróży w czasie jakby to było nic wielkiego. Może to wynika z mojej nieznajomości serialu, ale i tak dostajemy to tak z dupy.

To wszystko prowadzi nas do sztampy, którą każdy zna. Nasza ekipa trafia do innego świata, jest w nim kompletnie zagubiona i będzie robić głupie rzeczy, po drodze do swojego celu. Wszystko to jest w dodatku tak typowe i rozwlekłe, że z trudem to wszystko ścierpiałem. Jedynym plusem tego jest to, że może by trochę bardziej poznać charakter naszej załogi. Mówię tu o postaciach pobocznych.
Aktorzy mają tu pole do popisu i każdy jest cudowny. Tak, czy owak warto było to wszystko przetrzymać, bo gdy do akcji wkracza Bones to robi się naprawdę zabawnie. Jego reakcja na XX-wieczny szpital to czyste złoto. Z tych wszystkich epizodów, które miały te wszystkie postacie, ten był faktycznie zabawny.

Później czuć frajdę do samego końca. W końcu film przechodzi do konkretnej akcji i dostajemy całkiem niezłe, ekologiczne przesłanie.

Warto też wspomnieć o ścieżce dźwiękowej, która jest tak niesamowicie, kurwa mać, cudowna, że mi kopara opadła gdy ją usłyszałem. Nic dziwnego, że została nominowana do Oscara. (Wyrażaj się, człowieku)


Reasumując, "Voyage Home" to film nierówny. Wiele osób go lubi i pewnie maja rację, ja nie. Choć ma kilka dobrych momentów i widać tutaj poziom poprzedników. Obejrzyjcie, oceńcie sami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz