Pewnego dnia Mario Bava postanowił zrobić giallo... ale nieco inne niż wszystkie, bo z grupą nastolatków w tle, odrobiną golizny i dużą ilością trupów. Tymże dziełem był "Bay of Blood", giallo, z którego później narodził się gatunek w horrorze zwany slasherem.
Zaczynamy z impetem. Hrabia zabija swoją starszą żonę... a potem ktoś zabija hrabiego. I ta scena w dużej mierze oddaje całokształt fabuły, za którą ciężko mi było nadążyć. Ilość wątków i postaci jest ogromna, a jako że większość postaci jest kompletnie bezbarwna, to trudno mi było odróżnić jednego faceta od drugiego. Tak, czy owak chodzi o to, że ktoś chce położyć łapy na posiadłości hrabiny i w tym celu zaczyna rąbać każdego potencjalnego spadkobiercę. Jednym z wątków jest grupka nastolatków, która musi sobie w starej posiadłości spędzić wieczór.
"Bay of Blood" mimo iż był dziełem wpływowym, sam slasherem nie jest. Posiada jego elementy, ale nim nie jest.
To właśnie temu filmowi zawdzięczamy grupę wkurzających nastolatków, którzy muszą spędzać noc tam gdzie nie powinni. Idącego za tym mordercę, solidną ilość mordu i krwi, oraz obowiązkową dawkę golizny także. Swoją drogą, to zabawne, bo postać grana przez Brigitte Skay najpierw ma scenę jak pływa sobie w jeziorku... a zaraz potem zostaje zabita.
Rozebrałaś się? To już nie jesteś potrzebna - idź i umrzyj!
Oczywiście nie mogło zabraknąć zdjęć i muzyki, jednak typowy dla Bavy klima jest tu o wiele słabszy niż przy okazji innych jego filmów.
A zatem? Takie sobie 6/10
Nie jest to film zły, warto go zobaczyć chociaż żeby zobaczyć jak to się wszystko zaczęło. Kolejny dowód na to jak ważnym dla kina grozy twórcą był Bario Bava.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz