"Portier z hotelu Atlantic"... początek realizmu w niemieckim kinie, film uznawany za wybitny, najlepszy w dorobku Murnaua, rewolucyjny i... ni cholery go nie kupuję. I wiem jak to wygląda, nawet chciałem na przekór zobaczyć w tym filmie to, co inni ale nie dałem rady.
Bohater grany przez Elima Janningsa jest bagażowym w luksusowym hotelu Atlantic. Ma już swoje lata i coraz ciężej przychodzi mu dźwiganie bagaży kolejnych gości. Uwielbia jednak swój mundur, wszyscy uwielbiają jego... aż pewnego dnia traci on posadę i zostaje mianowany łazienkowym. Załamuje się, traci w oczach wszystkich, a żona z krzykiem od niego ucieka... naprawdę z krzykiem.
Pierwszy mój problem z "Portierem..." jest taki, że błędnie przekazuje swoje przesłanie. W teorii miał być krytyką kapitalizmu, tylko, że... szef hotelu staruszka nie wywala na zbity ryj, tylko daje mu lżejszą pracę. Ten jednak się załamuje, zupełnie jakby między bagażowym a łazienkowym była jakaś wielka przepaść. Stracił swój piękny mundur... i tyle. I ta strata munduru jest powodem wszystkiego.
I prawdą jest, że ludzie są powierzchowni, ale nie jestem w stanie kupić tego, że żona była z nim przez te wszystkie lata tylko ze względu na mundur bagażowego. Na tym etapie nie można w ogóle mówić tylko o patrzeniu na wygląd, zwłaszcza, że Portier jest człowiekiem pełnym dobroci i wszyscy dookoła o tym wiedzą.
Tak więc... krytyka kapitalizmu, nietolerancja i degradacja człowieka jest tutaj wszem i wobec pozbawiona sensu.
Oczywiście, jeśli pójdziecie tym tropem. "Portier..." jest filmem niezwykle przesadzonym i przedramatyzowanym, wręcz onirycznie przerysowanym. Gdy wieść o nowej posadzie bohatera roznosi się, to ludzie na całej ulicy zaczynają się z niego śmiać... tak więc, o jakimkolwiek realizmie też w tym dziele mówić nie można.
ALE jest tylko jedno logiczne wyjaśnienie tego wszystkiego. Murnau stworzył film psychologiczny. Od początku widzimy jak Portier dba o swój wygląd. Według mnie ma on po prostu obsesję na punkcie swojego wyglądu i od chwili gdy odebrano mu mundur, wszystko co widzimy to zobrazowanie wszystkich jego obaw, a nie faktycznie wydarzenia. Jedynym uzasadnieniem tego przerysowania jest to, że dzieje się to wszystko tylko i wyłącznie w jego głowie.
Klimatu jednak dziełu Murnaua nie odmówię. Jest niesamowicie mroczne, w dodatku świetnie sfotografowane ruchomą kamerą (chyba tu po raz pierwszy ją zastosowano). Ujęcia ulic nocą są nieziemskie.
Ciekawe jest też to, że w filmie nie ma żadnych plansz dialogowych. Jedyne co widzimy to pismo, które bohater dostaje.
Dodatkowo, rola Janningsa, który po raz pierwszy nie grał przerysowanego potwora. Miła odmiana.
"Portier z hotelu Atlantic" to dobry film, po prostu nie taki jak go wszyscy pisali. Nie m w nim, według mnie, nic realistycznego. Jako film o poniżeniu człowieka, ludzkiej powierzchowności, czy czymkolwiek podobnym polega całkowicie. Jako film psychologiczny wypada bardzo dobrze. To jedna z tych "lektur obowiązkowych", ale wiecie co... są lepsze. Możecie obejrzeć, choćby po to, by wyrobić sobie o nim opinię, a jeśli nie to nic nie stracicie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz