Nieme kino ma to do siebie, że albo znajdziecie film wybitny, ze świetnie skonstruowaną fabułą i stylistyką, albo króciutki banalik, o którym szybko zapomnicie, a w którym akurat gra wasz ulubiony aktor.
"Szok" jest tym drugim, mimo iż sam mam do niego spory sentyment.
Reżyserem filmy był Lambert Hillyer, pracownik studia Universal, który w przyszłości zasłynie dzięki "Córce Draculi" i "Invisible Ray".
Fabuła przedstawia się następująco:
Lon Chaney gra Wilse'a Dillinga, niebezpiecznego gangstera na usługach złej do szpiku kości Ann Cardington. zostaje on wysłany przez swoją chlebodawczynię do małego miasteczka. Po co? Tego dowie się w swoim czasie. Póki co ma się zaprzyjaźnić z paroma osobami, poznać okolicę... żyć jak gdyby nigdy nic. Zakochuje się w młodej Gertrude Hadley i zaczyna rozmyślać nad swoim życiem przez co ciągle chodzi smutny. Wszystko przerywa telefon od Ann, która każde Wilse'owi zlikwidować ojca Gertrude, właściciela banku.
"Szok" ma bardzo randomowy tytuł, który nie odnosi się do niczego w fabule.
Nie mogłem pozbyć się wrażenia, że scenarzysta inspirował się innymi filmami z Chaneyem bo powtarzają się tutaj przeróżne motywy. Nasz aktor gra sparaliżowanego od pasa w dół kalekę, który chodzi o kulach, - swoja drogą jak ktoś taki może być uznawany przez policję za niebezpiecznego? - akcja filmu zaczyna się w Chinatown... bo wszyscy PRAWDZIWI gangsterzy wywodzą się z Chinatown. Dochodzi do tego wątek nieszczęśliwej miłości i Chaney chodzi smutny... "Flesh and Blood" i "Outside the law" nasuwa się samo. Tak więc, oryginalnością film nie grzeszy.
Zaskoczyło mnie jednak jak przyjemnie się ten film oglądało. Chaney jest na tyle przekonujący, na tyle prawdziwie oddaje smutek swojego bohatera, że można przeżywać go razem z nim i cała ta prościutka historyjka nas obchodzi, nawet bardziej niż powinna. Czyni to całość nieco melancholijną.
A uwierzcie mi, to bardzo dużo, zwłaszcza na ten film. Aktorzy dają radę, aczkolwiek ich postacie są tak skomplikowane, że w ogóle. Gertrude jest miła dla Chaneya, stara się go podnieść na duchu i daje mu biblię...
Ann z kolei jest wcieleniem zła. Naprawdę, to do tego stopnia zimna i mściwa suka. Niby dostaje jakieś tam tło, ale to niczego nie zmienia.
Jest trochę dramatycznie, film ma absurdalny finał z trzęsieniem ziemi i kończy się happy endem większym niż można zakładać, że będzie. Gdyby nie Chaney to bym tego filmu nawet nie polecał. To praktycznie teatr jednego aktora, prosta historyjka, którą można obejrzeć i którą prawdopodobnie większość zapomni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz