Wiele osób potrafi skreślać dany film tylko dlatego, że wyszedł w latach 20, 30, 60 itd. Ich strata. Takich filmów jak "Faust" już się nie robi, a takich reżyserów jak Friedrich Murnau pewnie prędko nie zobaczymy.
Adaptacja sztuki Wolfganga Goethego opowiada o Fauście, alchemiku, który zawiera pakt z diabłem, by uratować swoje rodzinne miasto od zarazy. W pewnym stopniu mu się to udaje, ale mieszkańcy nie mogą odpuścić swojemu "wybawcy", że ten zaprzedał duszę. Kuszony przez Mefistofelesa mężczyzna odzyskuje młodość i lata mijają mu na ciągłej rozpuście. W końcu, szukając kolejnych doznań wraca do rodzinnego miasta, gdzie zakochuje się w niewinnej, bogobojnej Małgorzatce.
Film Murnaua jest jednym z najpiękniejszych dzieł z okresu ekspresjonizmu. Mroczna, depresyjna atmosfera uderza w nas od początku i nie opuszcza nas ani na minutę. Obserwujemy człowieka, który zaprzedaje duszę w dobrej wierze, a gdy mu się to nie udaje, kompletnie się zatraca, a jego uczynki zbiorą w końcu pierwsze ofiary.
Małą dygresją - zastanawia mnie, jak wielkim dupkiem musi być Bóg w tym filmie. Poświęca całe wielkie miasto, tylko po to by sprawdzić wiarę jednego starego dziada...
"Faust" jest wizjonerski i wizualnie piękny. Zdjęcia po prawie stu latach wciąż wyglądają imponująco. Każda klatka mogłaby być osobnym dziełem sztuki.
Znów w ruch idzie cała masa złudzeń optycznych, filmowanych makiet, zbliżeń itd. to jeden z tych filmów, gdzie często scenografia budowana jest przez mrok i cienie.
Efekty specjalne, jak na te lata trzymają się znośnie, choć naświetlanie klatek nie zawsze wychodzi tak jak powinno.
Wiele scen zapada w pamięć, jak na przykład niezwykle klimatyczne i mistrzowskie przybycie Mefistofelesa na ziemię.
Całe widowisko kradnie sobie Emil Jannings, jako w/w diabełek. Jest najlepszym aktorem filmu i pomimo obecności w drugim planie, przyćmiewa wszystkich. Jego Mefisto jest nie tylko demoniczny, ale i autentycznie zabawny. To przerysowany diabełek, który krzywi się na widok obrazu Matki Boskiej i zatyka sobie uszy, by nie słyszeć kościelnych śpiewów.
Film zalicza jeden przydługi moment, kiedy to Faust biega za Małgorzatką po lesie, a Mefistofeles droczy się z jej ciotką. To przydługa, męcząca scena, której jedynym celem jest rozładowanie napięcia. Może i czepialstwo, ale jednak z obowiązku warto o tym wspomnieć.
Pamiętam moje zaskoczenie gdy po raz pierwszy obejrzałem "Fausta" klimat wrył mnie w krzesło, a strona realizacyjna, podobnie jak w wielu innych niemych filmach, też zrobiła swoje. To jeden z najlepszych filmów ekspresjonizmu i jeden z najlepszych filmów Murnaua, nawet lepszy niż "Nosferatu". Goethe byłby dumny.
Nawiasem mówiąc, jest to chyba pierwszy, albo jeden z pierwszych filmów, w którym widzimy nagą kobietę, a który nie jest pornosem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz