Ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Tyle złego się o tym filmie nasłuchałem, miałem go nie oglądać, a co dopiero recenzować, ale dostałem pretekst od pewnej osoby, żeby rzucić okiem. I trochę głupio przeskakiwać do tego filmu, bez omówienia "Buntu Maszyn" i "Ocalenia"... ale dojdziemy do tego.
"Terminator: Genisys" rozpoczyna się od narracji Kyle'a Reese'a, która jest zlepkiem jego słów z pierwszej części z narracją Sary Connor z T2. Scenarzyści byli do tego stopnia leniwi, że przepisali wszystko słowo w słowo.
No i mamy scenę gdy mały Kyle spotyka Johna Connora po raz pierwszy, mamy bitwę, scenę z podróżą w czasie i trafiamy do 1984 roku. Początek nawet mnie trochę pozytywnie nastawił, ale też pokazał pierwsze mankamenty. Aktorzy są drętwi w cholerę, a ich kwestie sztuczne i nienaturalne. Ok, może jedna osoba, poza Arnoldem się wybija i jest nim Jason Clarke w roli Johna Connora. Miło, że po dwóch wpadkach w końcu tę rolę obsadziła właściwa osoba.
Miłym smaczkiem jest powrót do znajomych miejscówek z pierwszego filmu, ale odtworzone na nowo sceny wyglądają jakby grupa amatorów wzięła kamerę i starała się po swojemu zrekonstruować scenę z ulubionego filmu.
I od tego momentu zaczyna się istny potok gówna.
Kyle zostaje zaatakowany przez T-1000, ratuje go Sarah i okazuje się, że przeszłość i przyszłość nie są już takie jakie powinny. Gdy Sarah miała 9 lat, przybył inny Terminator by ją chronić. Cała trójka się schodzi i próbują powstrzymać system komputerowy o nazwie Genisys, który później stanie się Skynetem... czyli znowu mamy próbę powstrzymania Dnia Sądu... I've found your lack of creativity disturbing.
"Genisys" mnie poraził. Mija te 30 minut i gdy tylko akcja zaczyna nabierać tempa, cała fabuła sypie się jak domek z kart.
Kto wysłał dobrego Arnolda jeszcze dalej w przeszłość?
Skąd w 1984 roku wziął się T-1000? Dlaczego upuszczając kroplę swojego metalu uruchomił zniszczonego Terminatora? Jakim cudem Sarah i stary Arnold zbudowali działający wehikuł czasu i dlaczego wysyłają się na środek pierdolonej autostrady?
Jakim cudem Kyle i Sarah mają być razem, skoro nie ma żadnych przesłanek ku temu by się w sobie zakochali i w ogóle spłodzili Johna? Jakim cudem Sarah i Terminator wiedzą o tym jak miała wyglądać przeszłość i przyszłość skoro to się tak naprawdę nigdy nie wydarzyło?
I CO TU SIĘ KURWA DZIEJE!?
Najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, że jest scena, gdzie Kyle zasypuje swoich towarzyszy pytaniami, które zadaje sobie każdy z widzów w tym momencie i film wymija je w bardzo żałosny sposób. Terminator mówi po prostu - "te dane zostały ze mnie usunięte".
Film ledwie się zaczyna, coś się dzieje, ale nie dowiesz się dlaczego... bo chuj ci w dupę. Idź czekać na sequele z nadzieją, że może coś wyjaśnią.
I potem jest coraz gorzej...
Kyle Reese niczym nie przypomina siebie z pierwszego "Terminatora". Zamiast bycia... jak Michael Biehn, bo lepiej tego nie umiem określić, jest kompletną pierdołą. Nie tylko przez to, że Jai Courtney gra go z twarzą jakby sam siebie pytał co tu właściwie robi, ale scenariusz sam robi z niego popychadło i postać kompletnie zbędna w tym całym bajzlu. W dodatku neguje wszystko co mówią mu bohaterowie, nawet wtedy kiedy mają rację.
Później twórcy wprowadzają coraz więcej dziwnych rzeczy, wywracają wszystko do góry nogami migając się od odpowiedzi na pytania "jak?" i "dlaczego?". I film znowu sam zadaje pytania, a potem wykręca się z odpowiedzi na nie... po prostu ewidentne budowanie pod trylogię, której jedynym celem jest zarobienie na marce, przy okazji gwałcąc ją i posyłając do piachu.
Pozytywy są raptem trzy.
Pierwszym jest samo Genisys i pokazanie uzależnienia od technologii.
Drugim jest Arnold, który mimo lat wciąż nieźle sobie radzi i dostaje kilka niezłych momentów.
Sceny akcji są angażujące, zwłaszcza te z początku filmu. Film ma swoje momenty pod tym względem, ogółem dzieje się mnóstwo rzeczy, ale nic z tego nie składa się na logiczną, spójną historię. Aczkolwiek, gdy już mija te 2/3 to seans robi się w miarę bezbolesny bo bohaterowie mają cel i zwyczajnie dążą do jego zrealizowania.
Jedyne co świadczy o tym, że w ten scenariusz ktoś włożył jakikolwiek wysiłek są całkiem przyjemne nawiązania do poprzednich części, a jest ich całkiem sporo.
Żeby oddać sprawiedliwość, miejscami dobrze się bawiłem. Akcja, może i absurdalna, absorbowała mnie, a niektóre elementy fabuły nawet mi się podobały - wątek Genisys, relacja Terminatora z Sarą były w porządku. Reszta nie dość, że wywraca do góry nogami wszystko co znamy, nie wyjaśnia nam dlaczego, to jeszcze swoją intrygą nie jest niczym nowym.
Aktorzy, z dwoma wyjątkami, są zwyczajnie źle dobrani, źle ukierunkowani, a scenariusz nie daje im nawet pola do interpretacji.
To żenująco zły i poplątany film, na bazie którego ma powstać cała trylogia. Może i byłbym bardziej pozytywnie nastawiony, gdyby nie to, że to zła zagrywka sama w sobie, poza tym... z "Ocaleniem" miało być tak samo - pierwsza część, która ma być pretekstem do nowej trylogii filmów.
I wiecie co? Tamten film zebrał takie baty, że wszystkie plany porzucono i w przypadku "Genisys" scenariusz póki co się powtarza. Jestem ciekaw ile takich podejść ta seria jeszcze zaliczy nim zamieni się w kompletny burdel na kółkach.
Cameron, wróć...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz