poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Trzy oblicza strachu / Czarne święto (1963) reż. Mario Bava


"Trzy oblicza strachu" są 3-częściową nowelą od Mario Bavy i był to mój pierwszy kontakt z tym reżyserem... i nie mogłem mieć lepszego startu.
Na wstępie wita nas sympatycznie Boris Karloff mówiąc o tym, że duchy i wampiry są jak najbardziej realne. One też chodzą do kina i być może teraz siedzą obok nas.

Pierwsza historia zestawienia jest idealnym dowodem na to, że z dobrą historią Bava potrafi zdziałać cuda. A jest nią "Telefon".
Jest noc. Rosy bierze prysznic i dzwoni telefon. Głos w słuchawce deklaruje, że ją zabiję. Prześladowca nie ustępuje i okazuje się byłym kochankiem dziewczyny, teraz zbiegłym z więzienia.
Geniusz całej nowelki tkwi w jej minimalizmie. Jesteśmy zamknięci z główną bohaterką w jej domu, a gdzieś tam czai się na nią psychopata. Napięcie rośnie już od samego początku, a pojawienie się byłej kochanki, lesbijki Rosy wcale nie czyni atmosfery lżejszej.
Nie mogło oczywiście zabraknąć pełnych przepychu scenografii, przynoszących na myśl gotyckie filmy... żebyśmy nie zapomnieli kto jest reżyserem.
Zakończenie jest z kolei przewidywalne do bólu i trochę wszystko psuje, ale ogólne wrażenie pozostaje jak najbardziej pozytywne.

Drugą i przy okazji najdłuższą opowieść tego zestawienia, czyli "Wurdulaka" lubię najmniej.
W tej Boris Karloff obsadził jedną z ról. Gra on Gorcę, wieśniaka, który zabija tureckiego rzezimieszka, będącego Wurdulakiem, czyli takim wampirem. Teraz on sam jest takim stworem i zaczyna powoli eliminować członków swojej familii.
Cudowny w tej nowelce jest klimat drewnianej chatki i jej okolicy, w całości wykonanej w studiu. Do tego dochodzi kolorowe oświetlenie, sztuczne mgły, ruiny i świetna obsada. Poza Karloffem gra tutaj Mark Damon, którego widzieliśmy w "Zagładzie domu Usherów" Cormana.
Historię tę lubię najmniej, bo pomimo iż ma swój klimat i ciekawy pomysł, nie jest specjalnie wciągająca. Nie ma w niej zbyt wiele napięcia, pozwolę sobie stwierdzić, że jest z deczka przewidywalna. Trochę szkoda, bo jest najdłuższym epizodem całej noweli.

Ostatnia, "kropla wody" jest dla mnie kurewsko straszna. Naprawdę, siedziałem wryty w krzesło z ciarkami na plecach oglądając ją. To prekursor "Klątwy Ju-On" moi drodzy... w każdym razie ja tak myślę.
Pielęgniarka dostaje telefon, że jej podopieczna zmarła i trzeba ją przebrać w strój do trumienki. Owa staruszka nie była byle kim. Mieszkała w starej gotyckiej posiadłości, podobnej do tej z "Operazione Paura" i miała ciekawe hobby - kontaktowanie się ze zmarłymi. Więc, gdy owa pielęgniarka postanawia denatce zapieprzyć drogocenny pierścionek, noc we własnym domu zamienia się w koszmar.
Historia banalna, a jednak efektywna. Klimat to przede wszystkim kolorowe oświetlenie, którego reżyser nie szczędzi widzowi. Mrugające raz po raz światła wręcz same mówią "czekaj, zaraz coś się z tej ciemności wyłoni". I w takiej niepewności trzymani jesteśmy przez cały czas aż do niepokojącego finału.
Sama staruszka wygląda dość archaicznie, ale coś w tej krzywej mordzie jest co sprawia, że mam ciarki ilekroć ją widzę.
Wszystko to oniryczna atmosfera i świetnie budowane napięcie.

Oglądałem oryginalną, włoską wersję filmu. Wersja amerykańska mocno się od niej różni, nie tylko układem historyjek, ale i zapowiedziami Karloffa.
A jest to wielka strata, bo Boris żegna nas wraz z reżyserem bardzo uroczą sceną, mówiąc nam tym samym - Przestraszyliśmy cię, teraz zobacz sobie jak to wyglądało od naszej strony.

"Trzy oblicza strachu" są kawałem świetnego kina grozy. Każda z historii jest wciągająca, klimatyczna i różni się od pozostałych, przy okazji ukazując wszystko co najlepsze w kolorowej twórczości Bavy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz