Tak nasz chłop trafia pod opiekę ciecia Ivana i szybko zdaje sobie sprawę, że obiecywana mu przez cesarzową przyjaźń była tylko gadaniem. Co więcej, Ivan wykorzystuje frustracje swojego podopiecznego i namawia go do udziału w rewolucji. Podczas gdy wszyscy żołnierze opuszczają miasto czerwoni zaczynają rozpierduchę na ulicach.
Postać Chaneya na pierwszy rzut oka wygląda nieciekawie, wręcz odpychająco i nie jest nawet zbytnio skomplikowana postacią. Daje sobą łatwo manipulować i przez pewien czas jest rozbity między mającymi go za imbecyla arystokratami, a mówiącymi mu o władzy rewolucjonistami. Nie pomaga też w tym wszystkim fakt, że jest on w cesarzowej na zabój zakochany. Ona jednak zostaje poderwana przez jednego z oficerów.
O dziwo jednak postać ta jest nad wyraz ludzka, a wszystko dzięki charyzmie Chaneya, który zarówno bywa zabawny jak i przerażający i budzący współczucie.
Co jednak sądzę o samej historii? Cóż... nic. Christensen po tym jak został skrytykowany za swoje "Czarownice" wyruszył do Hollywood gdzie zajmował się tylko i wyłącznie kinem rozrywkowym i "Mockery" tym właśnie jest. Niezobowiązującym, przyjemnym filmem. Owszem, uderza w temat konfliktu bogaci-biedni, ale nie mówi w nim nic nowego, ani swojego. Biedni burzą się bo chcą rządzić, bogaci tracą kontrolę i zaczynają trząść gaciami.
Reszta bohaterów też jest prosta jak budowa cepa. Cesarzowa Tatiana, grana przez Barbarę Bedford jest tą jedyną arystokratką, która ma jakieś ludzkie odruchy i tak dalej... oficer Dimitri to pięknie uśmiechający się bohater, który musi obowiązkowo swoją lubą uratować, Ivan to grubas z niewyjściową mordą, który niby trochą ma rację, ale jest przedstawiany jako typowy złoczyńca. Reszta arystokratów jest wręcz stereotypowa. Gdy służba się im sprzeciwia to robią wielkie oczy i strzelają focha. Wiecie o co chodzi.
"Mockery" to dobrze zrealizowana godzina rozrywki... i tyle.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz