poniedziałek, 10 sierpnia 2015

The Unknown (1927) reż. Tod Browning

Alonzo Bezręki podróżuje wraz z cygańskim cyrkiem. Za pomocą tylko swoich nóg miota sztyletami. Ma jednak pewien sekret - jest zbiegłym mordercą iw rzeczywistości ma ręce.
 W jego występach asystuje mu piękna Nanon, w której jest obsesyjnie zakochany. Kobieta odczuwa wstręt do mężczyzn, a dokładniej do ich rąk, co skłania cyrkowca do amputowania sobie rąk. Nie wie jednak, że w kobiecie zakochany jest też siłacz Malabar i stara się on pomóc kobiecie w pokonaniu swojego lęku.

Swojego "The Unknown" Browning natchnął swoimi prawdziwymi doświadczeniami, kiedy sam pracował w cyrku. Ponoć w jego środowisku faktycznie ukrywał się przed policją zbieg.

Zaklasyfikowany został jako horror i, choć się z tym nie do końca zgadzam, to jest w tym filmie coś cholernie niepokojącego.
Choć składa się w dużej mierze z ogranych przez Browninga schematów, wszystko tu obraca się wokół psychologii bohaterów. Miłość Alonza stopniowo zamienia się w obsesję, dla wypełnienia której jest w stanie odrąbać sobie ręce. Piękne poświęcenie w imię miłości, szkoda tylko, że... no właśnie.
Sama Nanon ma swoją specyficzną fobię, którą pokonuje u boku Malabara. Macie rację... to wszystko nie może prowadzić do radosnego finału i gdy do niego dochodzi to jest on dość brutalny, zwłaszcza jak na nieme kino.

W swojej roli, Chaney w piękny sposób portretuje szaleństwo bohatera, jednakże w swojej roli nie jest sam, gdyż wszystkie sztuczki tylko z pomocą nóg pomagał mu wykonywać faktycznie bezręki Paul Desmuke. Można by rzec, że panowie w pewnych scenach tworzyli jedno ciało.
Normana Kerry'ego znam z jego roli w "Upiorze w operze". Jako aktor wydaje się solidny, ale jego kreacja niespecjalnie zapada w pamięć.
Pomimo pochwał Joan Crawford też nie bardzo zapadła mi w pamięć. Jasne - ach, te nogi! ach ta figura! - tylko, że niewiele więcej.
I nawet nie wiem do końca czy to wina samych aktorów, co scenariusza, który niespecjalnie się tymi postaciami przejmuje. Są w dużej mierze tylko tłem.

Mimo krótkiego czasu trwania (tylko 50 minut) wgniata w krzesło. Nie tylko ciężką atmosferą, ale i oryginalnym pomysłem. No i można zobaczyć maestro Chaneya bez żadnej charakteryzacji. Dla mnie to był pierwszy taki film z jego udziałem.
Nawiasem mówiąc, to byłby dobry start dla każdego kto chciałby zacząć przygodę z niemym kinem. Jest krótki i pozwoli się widzowi "przestawić".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz