środa, 26 sierpnia 2015

Wiklinowy Koszyk (1982) reż. Frank Henenlotter

Lubię wszelkiej maści dziwaczne gówno, jakiego w latach 80tych było sporo. Frank Henenlotter jest bez wątpienia człowiekiem o wybujałej i spaczonej wyobraźni. Przejrzałem jego filmografię i doszedłem do wniosku, że jestem na jego filmy zbyt zdrowy psychicznie. Jest jednak jedna pozycja, którą bardzo polubiłem. Był nią "Basket Case".

Duane Bradley zatrzymuje się w obskurnym hotelu w Nowym Yorku, płacą za niego budżetem filmu. Nie żartuję, pieniądze, które aktor Kevin Van Hentenryck wyciąga na początku to pieniądze za, które ten film powstał.
W swoich rękach niesie pokaźny koszyk z ciekawą zawartością. Jest ona brzydka, groźna i żądna zemsty.

Henenlotter swój film kręcił w iście spartańskich warunkach. Dysponował budżetem raptem 35 tyś. dolarów, czteroosobową ekipą i grupą aktorów, chyba ściągniętych prosto z ulicy.
Wadą filmu jest jego kiczowatość i niestety tandetność. Charakteryzacja jeszcze daje radę, ale sceny gore (choć obfite w krew), czy też wykorzystana w kilku miejscach animacja poklatkowa, potrafi wzbudzić u widza politowanie.
Z aktorów wszyscy grali w przerysowany, czasem podchodzący pod głupkowatość sposób. Jedynie Van Hentenryck balansował gdzieś między grą " w porządku", a idiotyczną.

Ale, trzeba oddać filmowi sprawiedliwość - przedstawiona w nim historia jest całkiem ciekawa. Relacje między Duanem a jego zdeformowanym bratem to powalona psychodrama, połączona z absurdalnym body-horrorem, z topornym wątkiem romansowym na doczepkę.

Film posiada też wszystko co urocze w kinie klasy B z lat 80tych, a nawet w solidny sposób buduje suspens i napięcie. Muzyka Gusa Russo także jest jednym z tych bardziej klimatycznych soundtracków kina grozy jakie słyszałem.
Sam design potworka mimo swojego kiczowatego wykonania jest surrealistyczny... może niekoniecznie już straszny, ale groteskowy na pewno.

Krótko mówiąc - "Basket Case" to mieszanka naprawdę dobrego horroru z kompletnie koślawym i głupim horrorem. Film tandetny, ale kreatywny, balansujący na granicy bycia dobrym i tak złym, że aż śmiesznym. Skutkuje to porytym seansem, który daje dużo frajdy tak, czy siak.

Później Henenlotter nakręcił jeszcze 2 sequele, które miały swoje momenty, ale nie miały już tego klimatu. Szły o wiele bardziej w kierunku absurdalnej komedii i niestety strasznej nudy... dlatego też nie warto sobie nimi zawracać głowy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz